Umieranie boli
Ciemna ulica, dwie długie kamienice - obdrapane, cuchnące, błagające o litość. Mieszka tu pięć rodzin. Każda z nich jest poważnie zadłużona, wygłodzona, oczekująca eksmisji. Nie mają ciepłej wody i prądu. Żyją jak w średniowieczu, paląc świeczki, gdy przychodzi noc.
Dwójka dzieci bawi się na podwórzu. Dziewczynka, ubrana w pożółkłą od brudu sukienkę, grzebie rączkami w ziemi. Ma brudne palce, ale w domu brakuje mydła. Chłopiec nie ma butów. Gołymi stopami kopie sflaczałą piłkę w oznaczony białą kredą fragment muru. To jego bramka.
Przeraża ją ten widok. Czuje odrazę i wstręt, nie jest przyzwyczajona do takich widoków.
- Czego chcesz? - słyszy za sobą.
Jej palce mówią: u c i e k a j .
Ona powtarza sobie: o d d y c h a j .
- Szukam - zerka na pomięty świstek pergaminu, który mocno ściska w dłoni - pani Roberty Perez.
Powoli odwraca głowę, ale nie podnosi wzroku.
Mężczyzna o złotych włosach wpatruje się w jej zadbaną twarz. Zastanawia się, jak to jest mieć tak czystą skórę, pachnące włosy i ładne ubrania.
- Miguel, Eva - zwraca się do dzieci - Pora spać, już późno.
Szkraby posłusznie wykonują polecenie i znikają za betonową kolumną.
- Usiądź - mówi do dziewczyny, wskazując kanapę przy wejściu, na której sam przed chwilą siedział.
Jest brudna i zniszczona, prawdopodobnie przyniesiona ze śmietniska. Na jej oparciu śpi czarny kot.
- Postoję.
To, czego German nigdy nie był w stanie zrozumieć, zawsze doprowadzało Violettę do nerwów i płaczu. Wiedziała, że ma tylko jego, a to sprawiało, że cierpiała jeszcze bardziej.
Teraz coś się zmieniło.
Nie czuła już tego przytłaczającego ciężaru, który ojciec zawsze kładł na jej barki. Była wolna, samowystarczalna i prawie szczęśliwa.
Codziennie patrzyła na jedyne zdjęcie swoich przyjaciół i zastanawiała się, co teraz robią, czy coś się u nich pozmieniało, i czy w ogóle za nią tęsknią. Miała jednak wątpliwości, czy ktokolwiek z nich chciałby jeszcze o niej pamiętać.
Poznanie was wszystkich było największym szczęściem, jakie mnie spotkało, myślała za każdym razem, kiedy wodziła palcem po ich twarzach.
Nie żałowała już niczego. I choć wiele czasu zajęło jej dojście do siebie, teraz wiedziała, że wszystkie te sytuacje, wszyscy ci ludzie byli po coś.
Teraz trzymała w dłoniach klucze do nowego mieszkania, własnego mieszkania, i wciąż nie mogąc w to uwierzyć, przyglądała się ojcu, który wyraźnie zestresowany, co chwila zerkał w stronę dumnego Ramallo i wzruszonej Olgi.
- To jakiś żart, prawda, tato? - wydusiła wreszcie, usilnie powstrzymując wybuch niekontrolowanej euforii.
- No, cóż - mężczyzna zaczął wymijająco, jednak stanowczy wzrok Ramallo wymusił na nim konkretną odpowiedź - Nie, kochanie, to żaden żart. Długo nad tym wszystkim myślałem i...
- I? I co? Tato, i co?
- I doszedłem do wniosku, że nie mogę trzymać cię całe życie w domu - westchnął z rezygnacją, co w żaden sposób Violetty nie zasmuciło, wręcz przeciwnie - już po chwili wtulała się w niego, zażarcie dziękując - No właśnie. Właśnie tego się obawiałem - mruczał do siebie, głaszcząc córkę po plecach.
- Och, Ramallo! Ramallo! - Olga uwiesiła się na jego ramieniu, głośno pociągając nosem - Czy to nie jest wzruszające? Ptak wypuszczający swoje pisklę z gniazda! Och, Ramallo!
Mężczyzna spojrzał na nią z politowaniem, usilnie próbując uwolnić zakleszczone ramię. Na nic się to jednak zdało.
- Tak, niesamowite - burknął tylko, wolną ręką poprawiając krawat.
A uśmiech nie schodził Violetcie z ust.
- Jejku, nie mogę w to uwierzyć! - krzyczała - Jestem taka szczęśliwa, tato! Tak bardzo cię kocham. Najbardziej! A teraz muszę je zobaczyć! Muszę, muszę!
Mocno zacisnęła dłoń na ramieniu ojca i zaczęła ciągnąć go ku drzwiom wyjściowym, przy okazji wypowiadając milion niezrozumiałych słów zagłuszanych przez ciągły chichot.
- Violu, poczekaj! Poczekaj. Co takiego musisz zobaczyć?
- Mieszkanie, tato, mieszkanie!
Wchodzi do pomieszczenia, które przypomina niewielki salon. Dokoła maleńkiego stolika do kawy stoją stare, krzywe fotele. Tapeta jest pożółkła i odłazi ze starości. W powietrzu wisi ciężki, stęchły zapach, świadczący o tym, że okna o popękanych szybach nie były otwierane od lat. Dywan pod jej stopami ma kolor zielonego lasu, ściany są wyłożone koszmarnymi panelami, które mają udawać drewno. Ten dom jest najzwyczajniej w świecie ohydny.
- Nie podoba ci się tu?
Jakiś m ę ż c z y z n a .
Musi mieć co najmniej trzydzieści pięć lat, jest wysoki i mocno zbudowany, obrysowany tkaniną garnituru, który leży tak doskonale, że to aż nieprzyzwoite. Jego włosy są gęste, miękkie jak masło orzechowe, linia jego szczęki jest wyraźna, rysy idealnie symetryczne, kości policzkowe zahartowane życiem. Ale największe wrażenie robią jego oczy. Jego oczy są najbardziej zachwycającą rzeczą, jaką można zobaczyć.
Są prawie jak akwamaryn.
- Szuka Roberty Perez - odzywa się złotowłosy, stając tuż za blondynką.
Mężczyzna w garniturze nazywa się Malave. Zarządza nieruchomościami.
- Roberty Perez? - pytająco spogląda na nastolatkę - Czego taka piękna i młoda kobietka mogłaby chcieć od jakiegoś starego próchna?
Delikatnie dotyka różowego policzka dziewczyny. Jego palce podążają dalej, wzdłuż szyi i ramienia do jej torebki, którą kurczowo trzyma w lewej ręce.
- Dobrze wiem, co tu trzymasz - mówi, błyskając zniewalającym uśmiechem i jednym zdecydowanym ruchem wyrywa kopertówkę z jej dłoni.
Rzuca ją w stronę złotowłosego, który wysypuje całą zawartość na podłogę. Butelka gazu pieprzowego turla się do lewej nogi Malave, a portfel i różowy błyszczyk upadają z hukiem na ziemię.
- Jaka szkoda, że niczym mnie nie zaskoczyłaś, - wzdycha - bo zapowiadałaś się zdecydowanie ciekawiej.
Blondynka wykorzystuje moment nieuwagi i odwraca się gwałtownie, obierając sobie za cel stare drewniane drzwi prowadzące na podwórze. Już ma zrobić krok, gdy ciemnowłosy chwyta za delikatny nadgarstek i drugą ręką przyciska ją do ściany za gardło, żeby odjąć jej tlen, udusić, i jest pewna, że umiera, jest przekonana, że to właśnie takie uczucie umierać, być całkowicie unieruchomionym, bezwładnym od szyi w dół. Próbuje się bronić, resztką sił, kopie go, ale po chwili poddaje się, w ostatnim przebłysku świadomości przeklinając własną głupotę, potępiając siebie za to, że była taką idiotką, że sądziła, że może tu przyjść i coś wskórać, kiedy zdaje sobie sprawę, że zabrał jej telefon i włożył go sobie do kieszeni.
- Ludmiła?! - słyszy gdzieś w oddali znajomy głos. Jest rozmyty, trochę zdeformowany.
Puszcza ją.
Opada na podłogę.
Krztusi się męczarnią swoich płuc, wdychając ze świstem brudne, stęchłe powietrze, dziwacznie, przeraźliwie dysząc. Jej ciałem wstrząsają spazmy bólu. Na chwilę zaciska powieki. Próbuje oczyścić drogi oddechowe, próbuje odzyskać jasność umysłu. Kiedy wreszcie podnosi wzrok, on siedzi w jednym z foteli, przyglądając jej się tak, jakby świetnie się bawił.
Czyjaś dłoń dotyka jej pleców. Wzdryga się, już ma ochotę zrobić zamach i ostatkami sił oddać cios, ale widok znajomej twarzy, t e j twarzy, rozluźnia jej wszystkie mięśnie.
Wchodzi do pomieszczenia, które przypomina niewielki salon. Dokoła maleńkiego stolika do kawy stoją stare, krzywe fotele. Tapeta jest pożółkła i odłazi ze starości. W powietrzu wisi ciężki, stęchły zapach, świadczący o tym, że okna o popękanych szybach nie były otwierane od lat. Dywan pod jej stopami ma kolor zielonego lasu, ściany są wyłożone koszmarnymi panelami, które mają udawać drewno. Ten dom jest najzwyczajniej w świecie ohydny.
- Nie podoba ci się tu?
Jakiś m ę ż c z y z n a .
Musi mieć co najmniej trzydzieści pięć lat, jest wysoki i mocno zbudowany, obrysowany tkaniną garnituru, który leży tak doskonale, że to aż nieprzyzwoite. Jego włosy są gęste, miękkie jak masło orzechowe, linia jego szczęki jest wyraźna, rysy idealnie symetryczne, kości policzkowe zahartowane życiem. Ale największe wrażenie robią jego oczy. Jego oczy są najbardziej zachwycającą rzeczą, jaką można zobaczyć.
Są prawie jak akwamaryn.
- Szuka Roberty Perez - odzywa się złotowłosy, stając tuż za blondynką.
Mężczyzna w garniturze nazywa się Malave. Zarządza nieruchomościami.
- Roberty Perez? - pytająco spogląda na nastolatkę - Czego taka piękna i młoda kobietka mogłaby chcieć od jakiegoś starego próchna?
Delikatnie dotyka różowego policzka dziewczyny. Jego palce podążają dalej, wzdłuż szyi i ramienia do jej torebki, którą kurczowo trzyma w lewej ręce.
- Dobrze wiem, co tu trzymasz - mówi, błyskając zniewalającym uśmiechem i jednym zdecydowanym ruchem wyrywa kopertówkę z jej dłoni.
Rzuca ją w stronę złotowłosego, który wysypuje całą zawartość na podłogę. Butelka gazu pieprzowego turla się do lewej nogi Malave, a portfel i różowy błyszczyk upadają z hukiem na ziemię.
- Jaka szkoda, że niczym mnie nie zaskoczyłaś, - wzdycha - bo zapowiadałaś się zdecydowanie ciekawiej.
Blondynka wykorzystuje moment nieuwagi i odwraca się gwałtownie, obierając sobie za cel stare drewniane drzwi prowadzące na podwórze. Już ma zrobić krok, gdy ciemnowłosy chwyta za delikatny nadgarstek i drugą ręką przyciska ją do ściany za gardło, żeby odjąć jej tlen, udusić, i jest pewna, że umiera, jest przekonana, że to właśnie takie uczucie umierać, być całkowicie unieruchomionym, bezwładnym od szyi w dół. Próbuje się bronić, resztką sił, kopie go, ale po chwili poddaje się, w ostatnim przebłysku świadomości przeklinając własną głupotę, potępiając siebie za to, że była taką idiotką, że sądziła, że może tu przyjść i coś wskórać, kiedy zdaje sobie sprawę, że zabrał jej telefon i włożył go sobie do kieszeni.
- Ludmiła?! - słyszy gdzieś w oddali znajomy głos. Jest rozmyty, trochę zdeformowany.
Puszcza ją.
Opada na podłogę.
Krztusi się męczarnią swoich płuc, wdychając ze świstem brudne, stęchłe powietrze, dziwacznie, przeraźliwie dysząc. Jej ciałem wstrząsają spazmy bólu. Na chwilę zaciska powieki. Próbuje oczyścić drogi oddechowe, próbuje odzyskać jasność umysłu. Kiedy wreszcie podnosi wzrok, on siedzi w jednym z foteli, przyglądając jej się tak, jakby świetnie się bawił.
Czyjaś dłoń dotyka jej pleców. Wzdryga się, już ma ochotę zrobić zamach i ostatkami sił oddać cios, ale widok znajomej twarzy, t e j twarzy, rozluźnia jej wszystkie mięśnie.
Jak to zwykle bywało w ich przypadku, kiedy jedno w jakiś sposób na chwilę znajdowało powód do radości, drugie było nieszczęśliwe. Los nie przewidział żadnych zmian i tym razem.
Leon miał wystarczająco dużo problemów na głowie i bardzo nie chciał, żeby uciążliwe myśli dotyczące Violetty stały się kolejnym powodem do zmartwień.
Za każdym razem, kiedy był już niemal pewny, że jego miejsce jest przy boku Lary, Violetta pojawiała się w jego śnie ni stąd, ni zowąd i była tak realna, że nawet po przebudzeniu był w stanie uwierzyć, że widział ją naprawdę. To wystarczyło, by dojść do wniosku, że Lara nie jest t ą .
Ale czy tu rzeczywiście chodziło o Larę?
Otóż nie. Lara była jedynie wymówką, usprawiedliwieniem, które pozwalało mu myśleć, że problem nie tkwi w nim, a w kimś innym. Gdyby Leon wystarczająco ją kochał, bo nikt nie twierdzi, że nie kochał jej wcale, to nie myślałby wciąż o Castillo. Ale on wolał wszystko komplikować.
Nie mogę od niej oczekiwać tego, czego sam nie jestem, nie byłem i nigdy nie będę w stanie od siebie dać, mówił za każdym razem, gdy ktokolwiek próbował mu uświadomić, że Lara jest dziewczyną idealną.
Prawda była taka, że Leon mógł Larze dać to wszystko, czego oczekiwała, jednak najpierw musiałby rozliczyć się z przeszłością, a tego nigdy nie zrobił.
A nie zrobił, bo najzwyczajniej w świecie nie chciał.
Ledwie może mówić.
- Co... - próbuje odchrząknąć i natychmiast tego żałuje. Stara się powstrzymać zdradzieckie łzy, które pieką ją w oczy - Co t y tutaj robisz?
Chłopak patrzy na nią z przejęciem. Odgarnia zagubiony kosmyk włosów za jej ucho.
- Och - czarnowłosy mężczyzna pochyla się w fotelu. Splata dłonie. - To wy n a p r a w d ę się znacie?
Młodzieniec obejmuje blondynkę i pomaga jej wstać. Na jego twarzy maluje się wściekłość.
- Czego od niej chcesz, Malave?
Śmieje się.
- Wiesz, właściwie nie jestem pewien.
Ludmiła czuje, jak nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Przerażenie mówi do niej dzień dobry.
- Czy ta laleczka nie jest przypadkiem córką tego oszusta i zdrajcy, który rok temu postanowił wbić mi nóż w plecy, przez którego musiałem wyjechać z kraju i codziennie maskować się przed policją? Czy ona nie nazywa się F e r r o ?
W pomieszczeniu zapada cisza. Zza nieszczelnego okna dobiega rozmyty odgłos gryzących się kotów.
- Ona nie ma nic wspólnego ze sprawami jej ojca.
- Masz rację - wstaje. Wkłada ręce do kieszeni. - Ale powiedz mi, proszę, po co w takim razie tu przyszła?
Chłopak głośno przełyka ślinę. Kątem oka zerka na zdezorientowaną blondynkę, szukając w głowie odpowiednich słów. Błagam, Ludmiło, tylko się nie odzywaj, myśli.
- Przyszłam w odwiedziny - dziewczyna, jak na złość, otwiera usta - Tak, właśnie tak, w odwiedziny. Powiedziano mi, że mieszka tu Roberta Perez.
Malave uśmiecha się szyderczo, spoglądając na zrezygnowanego chłopaka.
- Wiesz, słonko, przyjechałem tu w określonym celu: posprzątać bałagan, którego narobił mój nieudolny wspólnik - twój ojciec, i położyć kres naiwnym wysiłkom jego bandy. Usunąć ich wszystkich z tego żałosnego świata. Ale potem - mówi, śmiejąc się cicho - kiedy już zacząłem przygotowywać plany, ten gówniarz przyszedł do mnie i poprosił, żebym cię nie zabijał. Tylko ciebie.
Milknie. Podnosi wzrok.
- Dosłownie b ł a g a ł , żebym cię nie zabijał - znowu się śmieje - To było równie żałosne, jak zaskakujące. Oczywiście wtedy uznałem, że muszę cię poznać, dlatego zwabiłem cię właśnie tutaj, do kamienicy, w której kiedyś mieszkała twoja babka, okrzyknięta wariatką i kompletnie odizolowana od małej Ludmiły, laleczki, której przeznaczeniem nie jest bratanie się z biedotą - mówi z uśmiechem, patrząc na nią, jakby był pod wrażeniem - Muszę poznać dziewczynę, która tak wiele znaczy dla mojego siostrzeńca!, powiedziałem sobie. Tę dziewczynę, która sprawiła, że poświęcił swoją dumę, swoją g o d n o ś ć , żeby mnie błagać o przysługę.
Cisza.
Ludmiła patrzy w oczy chłopaka. Chce jej się wyć i krzyczeć, bo nic nie rozumie.
- Dlaczego? - szepcze - Dlaczego mi nic nie powiedziałeś?
Łapie ją za ramiona i potrząsa mocno.
- Ludmiła, co do cholery miałem ci powiedzieć?! - puszcza ją i odwraca się. Zasłaniaja twarz dłońmi.
Mieszkanie nie było duże. Składały się na nie dwa pokoje, w tym jeden połączony z kuchnią, łazienka i mały przedpokój z ogromną lustrzaną szafą.
Świadomość, że od teraz już nikt nie będzie jej kontrolował sprawiała, że czuła się wolna, jednak obawa przed ciągłą samotnością nieco psuła ten pozytywny nastrój. Nie pomagały też sterty papierowych pudeł wypchanych przeróżnymi rzeczami, których jeszcze nie zdążyła rozpakować.
Tak tu cicho, myślała, wspominając dom, w którym zawsze dało się słyszeć Olgę podśpiewującą coś w kuchni, Ramallo liczącego rachunki, czy Germana wiecznie rozmawiającego przez telefon. Jakoś tu pusto bez n i c h .
Prawda była taka, że Violetta nie umiała przyzwyczaić się do samotności. Od dawna była samotna, ale wciąż nie mogła przyjąć tego do wiadomości.
Na jednym z pudeł leżał album, który dostała na urodziny od Camili i Francesci. Znalazła go podczas pakowania i nawet przeszło jej przez myśl, żeby zakopać go gdzieś głęboko w starociach, ale zwyczajnie nie była w stanie tego zrobić. Spojrzała na niego ze smutkiem i biorąc do rąk, delikatnie pogładziła oprawę, na której widniał kolorowy napis: Razem możemy więcej. Otworzyła pierwszą lepszą stronę i próbując nie wybuchnąć płaczem, odgięła skrawek kartki, który Fran kiedyś zagięła, żeby Viola nigdy nie musiała szukać swojego najładniejszego zdjęcia z Leonem.
- Tak bardzo za tobą tęsknię.
Zaczyna powoli, spokojnie przechadzać się po pokoju.
I wtedy doznaje olśnienia, dokładnie w tej chwili wszystko nagle nabiera sensu. Jego spojrzenie, jego sylwetka, jego klasa i gładkie maniery. Ten mężczyzna.
To nie jest zwykły biznesmen.
- Czy wiesz - mówi - kiedy mój siostrzeniec ostatnio poprosił mnie o przysługę?
Przekrzywia głowę. Czeka na jej odpowiedź.
Milczy.
- Nigdy - bierze oddech - Nigdy, ani razu przez dziewiętnaście lat o nic mnie nie poprosił. Bo widzisz, kwiatuszku, on mnie n i e n a w i d z i .
Chłopak stoi twarzą do ściany, nie odzywa się. Ludmiła wciąż walczy z kołaczącym sercem.
- A ja widzę w nim duży potencjał. Mógłby wiele osiągnąć, coś znaczyć, być kimś więcej, niż jakimś tam tancerzykiem, jak jego żałosny ojciec. Ale on robi tylko to, co musi, nigdy więcej. Nie wykazuje żadnej inicjatywy, woli spędzać godziny na tej waszej pożal-się-placówce. Woli być nieudacznikiem.
Zaciśnięte pięści uderzają o mur.
Malave zbliża się do dziewczyny. Okrąża ją dwa razy, uśmiechając się wymownie. Zatrzymuje się tuż za plecami i nachyla nad jej uchem.
- Skoro już cię poznałem - szepcze - i nie przydasz mi się więcej, - gładzi jej ramię, wywołując nieprzyjemne dreszcze - to nie ma sensu dalej prowadzić tej rozmowy. Mam nadzieję, że tatuś umrze z żalu, bo szkoda mi na niego amunicji.
Sięga do kieszeni, wyciąga broń, celuje jej w głowę.
Zmienia zdanie.
Szybkim krokiem podchodzi do siostrzeńca, chwyta go za ramię i odciąga od ściany. Popycha go w stronę blondynki i wciska broń do ręki.
- Ty to zrobisz. Zastrzel ją - mówi - W tej chwili ją zastrzel.
Z jej gardła wyrywa się zduszony krzyk, a łzy torują sobie drogę wzdłuż policzków.
Diego zamiera w bezruchu.
Zaczyna powoli, spokojnie przechadzać się po pokoju.
I wtedy doznaje olśnienia, dokładnie w tej chwili wszystko nagle nabiera sensu. Jego spojrzenie, jego sylwetka, jego klasa i gładkie maniery. Ten mężczyzna.
To nie jest zwykły biznesmen.
- Czy wiesz - mówi - kiedy mój siostrzeniec ostatnio poprosił mnie o przysługę?
Przekrzywia głowę. Czeka na jej odpowiedź.
Milczy.
- Nigdy - bierze oddech - Nigdy, ani razu przez dziewiętnaście lat o nic mnie nie poprosił. Bo widzisz, kwiatuszku, on mnie n i e n a w i d z i .
Chłopak stoi twarzą do ściany, nie odzywa się. Ludmiła wciąż walczy z kołaczącym sercem.
- A ja widzę w nim duży potencjał. Mógłby wiele osiągnąć, coś znaczyć, być kimś więcej, niż jakimś tam tancerzykiem, jak jego żałosny ojciec. Ale on robi tylko to, co musi, nigdy więcej. Nie wykazuje żadnej inicjatywy, woli spędzać godziny na tej waszej pożal-się-placówce. Woli być nieudacznikiem.
Zaciśnięte pięści uderzają o mur.
Malave zbliża się do dziewczyny. Okrąża ją dwa razy, uśmiechając się wymownie. Zatrzymuje się tuż za plecami i nachyla nad jej uchem.
- Skoro już cię poznałem - szepcze - i nie przydasz mi się więcej, - gładzi jej ramię, wywołując nieprzyjemne dreszcze - to nie ma sensu dalej prowadzić tej rozmowy. Mam nadzieję, że tatuś umrze z żalu, bo szkoda mi na niego amunicji.
Sięga do kieszeni, wyciąga broń, celuje jej w głowę.
Zmienia zdanie.
Szybkim krokiem podchodzi do siostrzeńca, chwyta go za ramię i odciąga od ściany. Popycha go w stronę blondynki i wciska broń do ręki.
- Ty to zrobisz. Zastrzel ją - mówi - W tej chwili ją zastrzel.
Z jej gardła wyrywa się zduszony krzyk, a łzy torują sobie drogę wzdłuż policzków.
Diego zamiera w bezruchu.
9 komentarzy:
Nie wiem, co napisać. Muszę przez to przebrnąć jeszcze raz.
Wywołuje zachwyt - to wciąż za lekkie określenie w przypadku tego opowiadania.
Niesamowity rozdział! :) Bardzo tajemniczy. Jestem ciekawa co zrobi Diego. Wyczuwam Leonettę w powietrzu i to najbardziej mi się podoba! :)
Monesso, kochanie. Mogę tak do Ciebie mówić.
W sumie, nie wiem, od czego zacząć. Rozdział przeczytałam już o 2 w nocy, ale była taka pora, że wolałam nie ryzykować, pisaniem marnego komentarza, bo ten rozdział na to nie zasługuje. Nawet nie wiesz, ile uczyć się teraz we mnie kłębi, naprawdę. Bardzo dawno, nie działo się ze mną tyle rzeczy po przeczytaniu rozdziału. Nadal to wszystko, czuje i chyba długo, wszystkie te emocje, będą mi towarzyszyć. Ale jedno co jestem pewna, po przeczytaniu dzisiejszego rozdziału to; fenomenalne i w cholerę zaskakujące. W ŻYCIU nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy, naprawdę. Ba! Nawet mi to przez myśl nie przeszło. Wprowadziłaś wątek kryminalny? Jeszcze bardziej ubarwiłaś to opowiadanie, które i tak już ma niesamowicie wiele, pięknych kolorów. Jeszcze zakończyłaś w takim momencie. No wiesz, co? Nie słyszałaś, że takich rzeczy się nie robi? Teraz będę martwiła się o Lu i o Diego też. Co się z nimi stanie? Bo nie wierzę, że on będzie w stanie, zabić piękną blondynkę. Przecież on ją kocha(?) Jest dla niego, bardzo ważna i prawdopodobnie, oddałby za nią życie. I znowu to pytanie, co się stanie. Na co zdecyduje się Diego. I te słowa jego wujka, że tak wiele Ludmiła znaczy dla Diego. Co to wszystko ma oznaczać? Nie wiemy nic. Zostawiłaś, nas kochana w takim momencie, w którym nie jesteśmy w stanie, przewidzieć nic. Więc, chyba nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na piętnastkę, która będzie również niesamowita.
Ale to nie koniec, mojego wywodu.
Pora na Violettę...
German odciął, że tak powiem pępowinę? To mi teraz tutaj za bardzo nie pasuje, a zarazem idealne stwierdzenie do tej całej sytuacji. Taki paradoks, a ja jestem fanką paradoksów i wszystkiego, co jest sprzeczne. Zastanawiam się, co się musiało stać, że German ofiarował córce mieszkanie. Co było wpływem jego zmiany? Przecież wcześniej dostawał białek gorączki, nawet wtedy, kiedy jego córka całowała się z chłopakiem,a teraz pozwala jej na aż tak wielką samodzielność? Coś mi tutaj nie pasuje. Ale może German naprawdę się zmienił? Zrozumiał, że jego córeczka nie jest już maleńką dziewczynką i potrzebuje więcej wolności? Ale jest jeden wielki plus, tej całej sytuacji. Violetta przez chwilę czuła się szczęśliwa. Naprawdę, była szczęśliwa. Ale czy długo będzie trwało jej szczęście? Czy nie powróci samotność, która tylko będzie większa, gdy będzie sama w pustym mieszkaniu? I ta tęsknota za Leonem, która ją zabija... W sumie tak sobie myślę. Czemu ona do niego nie napisze, zadzwoni? Albo napisze List. Gdyby wiedziała, że on teraz jest w podobnym stanie, jak ona teraz...
Leon ma jeden, odwieczny problem; Violetta. I tak, prawda jest taka, że on nie chce o niej zapomnieć. Za dużo ta dziewczyna dla niego znaczy, aby miał ją od tak wymazać z pamięci i nie wymaże. Kochał/ kocha Larę, ale nie wystarczająco, aby zbudować szczęśliwy związek. Ja tak to wszystko widzę. Czasami, lepiej coś zakończyć, niż niepotrzebnie tkwić w czymś, co dusi naszą duszę. Lara była z Leonem szczęśliwa, ale czy ona mu dawała wystarczające szczęście?
Chyba nie..
Prawdziwe szczęście, da mu tylko Violetta. Taka prawda. A prawda, bywa bolesna...
Kochanie, wiesz, co?
Tak sobie weszłam na mojego bloga dzisiaj i nie mogłam uwierzyć, że zostawiłaś komentarz pod ostatnim rozdziałem. I teraz jeszcze widzę swój blog pod blogiem takich wspaniałych, utalentowanych dziewczyn, jak Diana, czy Tears. Czym ja sobie na to zasłużyłam? Ale dziękuje Ci całego mojego serduszka. I przepraszam, że poświęciłaś tyle swojego czasu na przeczytanie mojego opowiadania, dziękuję.
Jest jedna, sprawa, która mi nie daje spokoju. Wydaje mi się, że możemy być w bardzo podobnym wieku. Mam takie myśli, po tym, jak przeczytałam Twój komentarz ba blogu Zuzi, ale mogę się mylę, chociaż nie ukrywam, że chciałabym się dowiedzieć, czy mam rację.
Jeszcze raz, dziękuje Ci za wspaniały rozdział, który po raz kolejny wywołał u mnie zachwyt. Dziękuję za Twój komentarz. Dziękuje Ci za wszystko, za to, że jesteś i piszesz dla nas. Jesteś niesamowita, naprawdę.
Przepraszam za nielogiczny komentarz i przepraszam za błędy.
Ściskam Cię mocno, życzę Ci słonecznej niedzieli i dużo weny.
Całuję, Ag <3
No dobrze. Udało mi się jakoś pozbierać myśli i skupić na napisaniu jakiegoś sensownego komentarza, choć nie wiem, czy jakikolwiek komentarz poza GENIALNE jest tutaj potrzebny. Monesso, od początku uwielbiasz nas wkurzać. Tak, wkurzać. Wkurzasz nas umyślnie, robisz to celowo i jeszcze czerpiesz z tego satysfakcję. Mam w głowie tylko jedną wizję: urwałaś w takim momencie, co oznacza, że żadne z naszych przewidywań się nie sprawdzą. Myślimy sobie: Nie, Diego nie zastrzeli Ludmiły, Diego nie zrobi czegoś takiego! Może być skończonym dupkiem, manipulatorem bawiącym się uczuciami innych, ale na Boga, nie zastrzeli człowieka, przyjaciółki! Nie wiem, czy to oznacza, że Diego zabije Ludmiłę, bo jak już napisałam, Ty zawsze robisz na przekór. Chyba pierwszy raz jestem w takiej kropce. Zawsze starałam się przewidzieć dalszy scenariusz, połączyć ze sobą różne fakty, wcielić się w Ciebie, myśleć Twoim tropem, ale tym razem... mnie to przerosło. Ale. Wątek jest genialny. Spodziewałam się czegoś z Diego i Ludmiłą, ale bardziej pod kątem jakiejś skomplikowanej relacji, trójkąta Ludmiła-Diego-Fran, albo nawet czworokąta Ludmiła-Federico-Diego-Fran. A tu taka niespodzianka. Ciekawi mnie ten facet, Malave. Na pewno ma wiele wspólnego z osobą Diego i chcę wiedzieć to wszystko!
Violetta. Tak dawno jej tu nie było, że aż zapomniałam, że to opowiadanie w 90% dotyczyło jej. Hm, usamodzielniona? Nie, to nie może być takie proste. Nie zdziwię się jeśli w następnym rozdziale German wprowadzi się do tego mieszkania. Dopiero wtedy wszystko będzie normalnie.
Leon coraz bardziej mnie wkurza. Swoją osobą, swoim zachowaniem, swoimi udrękami na temat Violetty. Nie rozumiem go. Był z Larą i było mu źle. Zerwał z Larą i jest jeszcze gorzej. Czemu nie skontaktuje się z Violką? Nawet nie po to, żeby błagać ją o powrót (choć on nawet nie musiałby jej błagać), po prostu, żeby porozmawiać, powiedzieć: tęsknię. Nie ma to jak na siłę komplikować sobie życie, eh.
Kurcze, a co z Fran? Żadnej wzmianki o niej. A ciekawi mnie to cholernie, tym bardziej teraz, kiedy okazuje się, że Diego jest zamieszany w jakieś czarne porachunki wujka, kiedy okazuje się, że Ludmiła aż tyle dla niego znaczy.
Gdyby umierało się z zachwytu, Mon, to wiedz, że ja już nie żyję.
Diego i Ludmiła! Ślinię się na samą myśl, co będzie dalej. Boże, cudowny rozdział, naprawdę! Napięcie w jakim nas trzymałaś do samego końca - wow. I napięcie dalej jest, bo nie wiadomo, co się wydarzy :)
Podoba mi się ten pomysł z wplątaniem Ludmiły w jakieś porachunki jej ojca i wujka Diego. Ciekawe czy ta sytuacja będzie miała wpływ na ich relacje... Ciekawe, czy Ludmiła przeżyje XD Ale nie myślmy abstrakcyjnie - nie uśmiercisz jej. JESZCZE!
Violetta, Violetta, Violeeeeetta. No, ciekawe czy samotne życie długo potrwa i czy tatuś nie pęknie.
Mam dziwne wrażenie, że szykujesz nam jakąś niespodziankę jeśli chodzi o Leo. Czyżby wizyta w Hiszpanii? A może magiczny powrót do Lary? No, zobaczymy...
Kochana, przepraszam, że tak bez sensu, ale nawet nie wiem co napisać, bo słowami nie da się tego wyrazić. Pozostaje mi czekać na piętnastkę. Oby była szybko!
"- Dosłownie b ł a g a ł , żebym cię nie zabijał - znowu się śmieje [...]"
"- Czy wiesz - mówi - kiedy mój siostrzeniec ostatnio poprosił mnie o przysługę?"
"- Ty to zrobisz. Zastrzel ją - mówi - W tej chwili ją zastrzel."
Skoro gołym okiem widać tutaj pomysł z trylogii "Dotyk Julii", to chociaż wypadałoby o tym napisać.
Droga Monesso!
Nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo jest mi za siebie wstyd. Tak bardzo zaniedbałam ostatnimi czasy Twojego bloga, jeśli chodzi o komentowanie, wiedz jednak, że wszystkie rozdziały czytałam z zapartym tchem, wciąż nie mogąc wyjść z podziwu nad Twoim talentem. Wybaczysz mi te karygodne zachowanie i przyjmiesz szczerze przeprosiny? Mam nadzieję, że jednak tak ;3 Jeszcze raz, bardzo Cię przepraszam i pokornie błagam o wybaczenie ;)
Muszę zacząć od wątku Diecesci. Od początku drugiego sezonu wprost ubóstwiam tę parę, jednak wcześniej, w serialu, nie było nawet najmniejszych szans, na jej zaistnienie. Jednak ostatnio... Kto wie? Ale dobra, wracam do Twojego opowiadania, wybacz ;* Czyżbyś Ty też szykowała coś na tej linii? ;> Już od jakiegoś czasu coś podejrzewałam, ale dopiero scena, gdy ćwiczyli razem taniec, dała mi na to większą nadzieję i sprawiła, że wydaje się to być coraz bardziej realne ;) I nie ukrywam, że byłabym w siódmym niebie ;3
Jednak wciąż nie daje mi spokoju jedna kwestia, a mianowicie - co łączy Diego i Ledmiłę? Bo przecież niewątpliwie coś między nimi jest. Nasza urocza panna Ferro nie pozostaje obojętna przystojnemu Hiszpanowi. Świadczy o tym chociażby ta scena z czternastego rozdziału. Gołym okiem można dostrzec łączącą ich więź. Właśnie, jeśli chodzi o tę scenę... Wiesz, kiedy ją czytałam, nie mogłam oderwać wzroku od monitora. Była tak genialnie opisana, wszystko było tak idealnie dopracowane, każdy szczegół... Bezbłędnie. A na koniec poczułam na plecach ciarki. Błagam, powiedz, że on jej nie zabije, proszę...
Powaliło mnie, kiedy przeczytałam, że German podarował Violce mieszkanie, serio. Czyżby nasz nadopiekuńczy tatuś się zmienił? Czyżby pozwolił swojej ukochanej córeczce rozwinąć skrzydła i wyfrunąć z gniazda? Coś mi tu nie pasuje, gdzieś musi być ukryty jakiś haczyk, bo to niemożliwe, żeby wszystko się tak zmieniło. Mam nadzieję, że niedługo dowiemy się, co jest nie tak ;3
Jeśli natomiast chodzi o Violettę i Leona. Prawda jest taka, że oni nie umieją bez siebie żyć, chociaż są osobno, ich serca tak naprawdę tworzą jedność. Nie liczy się odległość, bo miłości przecież nie można liczyć w kilometrach. I ani Leoś, ani Vilu nie zazna szczęścia u boku nikogo innego. Poza tym tylko by ranili te osoby. Szkoda mi w tym wszystkim Lary. Bo przecież dziewczyna nie zrobiła niczego złego, jedynym jej błędem jest fakt, że ulokowała uczucia w niewłaściwym chłopaku, chłopaku, który swoje serce, już bardzo dawno, oddał innej. Ale cóż, miłość nie wybiera... Mam jednak nadzieję, że kiedyś również Lara znajdzie kogoś, dla kogo zawsze będzie na pierwszym miejscu ;)
Kochana, z ogromną niecierpliwością czekam na Twój kolejny, niesamowity rozdział i obiecuję, ze teraz postaram się już być na bieżąco ;3
Pozdrawiam gorąco i całuję,
Twoja Diana ;*
P.S. Przepraszam, ale zapomniałam zapytać. Za cholerę nie wiem jak u Ciebie można wejść w poprzednie rozdziały. Wybacz, ale jakoś tego nie ogarnęłam. Byłabym wdzięczna za wyjaśnienie, bo chciałabym sprawdzić czy wszystkie nadrobiłam ;* Aha, jeszcze jedno - masz śliczny szablon, naprawdę bardzo mi się podoba ;)
Prześlij komentarz