Rozdział Dwunasty


 To śmieszne, ale ona zawsze mi przeszkadzała. Odrywa wzrok od ekranu laptopa i zerka na wygodnie ułożonego na łóżku chłopaka. To śmieszne. Znów spogląda na folder plików, wśród których znajduje miniaturki przypadkowych zdjęć. Zdecydowanie nie chce ich oglądać. To śmieszne, że tak bardzo mnie irytuje. Swoją urodą, głosem, sposobem bycia. Jest diabłem skrytym pod warstwami ułudy i fałszu.
 - O czym tak myślisz? – pyta miękko, ale słowa docierają do niej dopiero po minucie cierpliwego wyczekiwania.
 Uśmiecha się nieznacznie, odwracając obrotowe krzesło w jego stronę. Teraz może oglądać go w całej okazałości.
 Leży wyciągnięty, z dłońmi splecionymi pod głową. Oddycha spokojnie, mruga oczami. Jest dla niej tak idealny, jakby został stworzony, by być podziwianym.
 - Pomyślałam, że mógłbyś mnie przytulić – odpowiada w końcu, choć wymyśla to na poczekaniu.
 Nie może zdradzić mu swojej żałosnej tajemnicy. Nie może dawać sobie powodów, by czuć się gorszą od t a m t e j.
 Jednym ruchem pociąga ją ku sobie, chowając w ramiona. Leżą tak trzy minuty, a ona liczy czas. Potem wpatruje się w jego kochaną twarz i płonące spojrzenie, a on wygląda tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
 - Coś ze mną nie tak? – pociera palcami policzek, a potem czoło, upewniając się, że wszystko z nią w porządku.
 - Jesteś taka piękna.
 Ale nie tak piękna jak ona, prawda? Myśli, ale ciepło jego ust sprowadza ją na ziemię. Błądzi po szyi, dłońmi głaszcząc jej plecy. Jest spięta, więc próbuje się rozluźnić.
 Nie ma w zwyczaju całować go z otwartymi oczami, ale tym razem chce przeanalizować każdy jego ruch, każde najdrobniejsze drgnięcie mięśnia.
 Opuszkami palców gładzi jego twarz, obserwując jak delikatnie rozchyla wargi, upominając się o pocałunek.
 Ciekawe, czy myśli o niej? Znów wracają wątpliwości, burząc pozytywną aurę. Leon wciąga głośno powietrze i z jego gardła wydobywa się rozczarowane westchnięcie.
 - Przepraszam – dziewczyna zwinnie uwalnia się z jego ramion i siada obok po turecku – Po prostu zdałam sobie sprawę, że to już trzy miesiące.
 Posyła jej pytające spojrzenie, ale zaraz sobie przypomina.
 - Chyba dobrze nam razem.
 Jej twarz smutnieje. Chyba?
 - Leon – zaczyna cicho i spokojnie – Ile razy o niej myślałeś od tamtego dnia? – boi się, to widać w jej oczach.
 - Wiele – odpowiada bardzo spokojnie, nie chce kłamać – I był taki moment, że... – zastanawia się nad wagą słów, a ona mocno zaciska palce na kolanach. To kłucie w sercu jest nie do zniesienia Nie, to bez sensu uśmiecha się, kręcąc głową To przecież przeszłość. Było, minęło. Prawda?
 Lara nie odpowiada. Błądzi wzrokiem po jego twarzy.

 Teraz wiem, że ziemia jest niebem,
 Kocham cię, kocham cię.
 Że w twoich ramionach już się nie boję,
 Kocham cię, kocham cię.

 Nuci, a on porusza się niespokojnie. Wstaje z łóżka i patrzy na nią z góry. Chce coś powiedzieć, ale rozmyśla się. Siada na krześle i obraca się dookoła, jakby to miało wyrzucić natrętną melodię z jego głowy.
 Zatrzymuje się dokładnie naprzeciwko niej i lekko nachyla. Zbliża usta do jej ucha tak, że czuje na nim jego ciepły oddech.
 - Kocham cię – szepcze.
 Ale nie umiem o niej zapomnieć. Dodaje w myślach, zamykając oczy.


 German rzadko uśmiechał się szeroko. Przywykła do jego leciuteńkich, ledwie zauważalnych uśmiechów, chmurnych min i przenikliwych spojrzeń, dlatego gdy przywitał ją tego ranka była bardzo zaskoczona.
 - Jak ci się spało? – spytał, podając jej szklankę soku pomarańczowego – Dobrze?
 Przeskanowała go wzrokiem, lekko mrużąc oczy. Przecież nie miała urodzin.
 - W miarę – odparła sucho, nadpijając łyka żółtego płynu – Widzę, że humor dopisuje od rana.
 Mężczyzna zaśmiał się gardłowo.
 - Nie zgadniesz, co! – jego nienaturalnie rozpromieniona twarz zaczynała już działać jej na nerwy.
 Wzruszyła ramionami, sygnalizując ojcu, że średnio obchodzą ją jakieś nowinki. Spojrzała na ekran telefonu i westchnęła cicho.
 - Wreszcie piątek.
 - Taki piękny dzień, prawda?
 Wsunęła komórkę do kieszeni i podejrzliwie przyjrzała się czarnowłosemu.
 - Olga upiekła ci szarlotkę, że jesteś taki szczęśliwy?
 Mężczyzna pogroził jej palcem, ale uśmiech ani na chwilę nie zniknął z jego ust. Wyglądał jak dziecko, któremu ktoś ofiarował największego lizaka na świecie.
 - Angie jest w Hiszpanii! – wypalił nagle, rozkładając ręce, tak jakby oczekiwał, że córka przytuli go ze szczęścia.
 Tak jednak się nie stało.
 - Co? – szepnęła bardziej do siebie, niż do niego – Wymiana?
 Zimny dreszcz przeszył jej plecy na samą myśl o tej ewentualności.


 Sześć miesięcy, dwa tygodnie, trzy dni, osiem godzin, siedem minut i trzydzieści cztery sekundy. Tyle czasu minęło od mojego wyjazdu. Od rozstania.
 Minęła wieczność.


 Skórzana kurtka. Błyszczący harley. I ich właściciel.
 Grupka dziewcząt wzdycha na jego widok. Wymieniają się spojrzeniami pełnymi podziwu, szepczą coś do siebie, a on uśmiecha się zalotnie, puszcza oczko. Wie, że topią się jak cukier, zna możliwości tego uroku.
 Przeczesuje włosy ręką i, wciskając pod pachę kask, rusza w stronę Studio. Tam też jest uwielbiany.
 A przynajmniej wychodzi z takiego założenia.
 - Gdzieś ty był?! – Ludmiła gromi go spojrzeniem, a nawet nie przekroczył progu placówki.
 Na jej widok uśmiecha się szeroko.
 - Skarbie, to tylko kilka minut spóźnienia, więc po co te krzyki?
 Blondynka wydaje z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Ni to warknięcie, ni jęknięcie. Coś pomiędzy.
 - Za pięć minut widzę cię przebranego w dresy i rozciągniętego!
 Czarnowłosy salutuje, prostując się jak słup.
 Uwielbia ten stan, gdy jest mu wszystko jedno.
 - Diego!
 Słyszy za sobą, gdy Ludmiła znika w korytarzu. Zna ten głos.
 Nawet go lubi.
 Czarnowłosa dziewczyna patrzy na niego lekko poirytowana.
 Była jej przyjaciółką. Jest jej przyjaciółką. Będzie jej przyjaciółką.
 - Dobrze cię widzieć – uśmiecha się.
 Zbliża usta do jej policzka i składa tam delikatny pocałunek.
 Dostaje w twarz.
 - Nie radzę znów tego próbować – syczy, pocierając rękę.
 - Tyle pasji! – śmieje się idiotycznie – Ale powiem ci, że przesadzasz. Spójrz: ja jestem samotny, ty porzucona. Byłaby z nas idealna para!
 Francesca kręci głową. Słowa nie opiszą, jak bardzo go takiego nienawidzi.
 - Violetta szybko ci przeszła.
 - Szybko? – prycha – Nie można czekać na kogoś wieczności. Nawet na nią.
 Dziewczyna rozumie. Nie mówi tego, ale rozumie. Dziwi się sama sobie, ale tak, rozumie. Nie można.
 - Mieliśmy szansę się z nią dziś zobaczyć.
 - I żadne z nas tego nie wykorzystało – wzrusza ramionami – To oznacza tylko jedno: odcięliśmy pępowinę. Nic nas już z nią nie łączy. Niech sobie żyje w tej Hiszpanii.
 - Nie wierzę, że to mówisz – zaciska zęby – Kochałeś ją.
 - A ona kochała wszystkich tak samo, czy to nie dziwne? Tyle miłości! – ironizuje – Ale tak, dobre spostrzeżenie – unosi palec – K o c h a ł e m. Czas przeszły.
 - Wiesz, że też nie byłeś wobec niej w porządku. I nie da się tak po prostu odkochać, Diego.
 Kładzie dłoń na jej ramieniu i spogląda głęboko w oczy.
 - Jak widzisz, Francesco, da się. I to wcale nie jest takie trudne.


 W pomieszczeniu panuje cisza. Jest ciemno. Wie, że nie jest sama.
 Oddycha spokojnie, próbując cokolwiek dostrzec w tym niekończącym się mroku. Wyciąga przed siebie dłoń, maca powietrze.
 - Chciałem, żeby to było możliwe – słyszy szept, ale nie wie, z której strony dobiega.
 Myśli. Myśli. Myśli.
 Jestem pyłem, jestem niczym. Rozwiewa mnie, jego oddech mnie rozwiewa.
 Zabiera rękę. Nasłuchuje.
 Ciszy.
 - Nie jestem kimś, kogo oczekujesz – wypowiada te słowa bardzo ostrożnie, jakby ich brzmienie mogło zabijać – Nie jestem już tą samą Violettą.
 Westchnięcie.
 - Przez jakiś czas było nawet dobrze – mówi, a jej wydaje się, że to, co przed chwilą oświadczyła nie dotarło do jego uszu – Ale jestem idiotą. Cholernym idiotą.
 - Nie rozumiem – kręci głową, ale on tego nie widzi – Nic z tego nie rozumiem.
 - Minęło tyle czasu.
 Sporo, przyznaje w myślach. Każdy dzień był pozbawiony wartości. Przekonałam się, co to znaczy samotność. Dostałam dobrą nauczkę. Pociera kark. Ale teraz jestem kimś zupełnie innym.
 - Widziałam was – próbuje przypomnieć sobie jego twarz. Zamyka oczy, rysuje ją, dokładnie, detalicznie – Dziś rano. Była zła, smutna. Bardzo rozżalona – tu urywa, bo dziwi się sama sobie, że może darzyć ją takim współczuciem – Co takiego jej zrobiłeś?
 Nie uzyskuje odpowiedzi, ale jest w stanie usłyszeć, jak podłoga skrzypi pod jego ciężarem.
 - Komu?
 - Nie udawaj.
 - Czyli wiedziałaś?
 Zaciska szczęki. Oczywiście, że wiedziałam. Jak mogłam się nie domyślić? Zostawiłam cię. Samego. Ze złamanym sercem.
 - Nawet jeśli to prawda, to chciałam, żeby właśnie tak było.
 Te słowa ledwo przechodzą jej przez gardło. Głos ma mocno zachrypnięty, suchy.
 - Dlaczego? – udaje, że wierzy w jej kłamstwo.
 - Kochasz ją?
 Powietrze staje się nieruchome na dwa uderzenia serca.
 - Kocham jej uśmiech – drży – Kocham jej oczy. Kocham jej głos. Kocham jej temperament. Kocham jej dotyk. Kocham w niej wszystko, ale niedostatecznie.
 Nie jest pewna, czy jeszcze oddycha.
 - Zatapiasz się w jej miłości – odwraca się, ale dalej nic nie widzi.
 Jest zbyt ciemno.
 - Ale nigdy nie tonę. Nigdy się nie utopię.
 Krwawi. Jej serce krwawi. Czuje ból. Potworny ból. To przez nią, przecież to wszystko przez nią. Nie, próbuje zaprzeczyć, to nie może być moja wina.
 - Złamałeś jej serce.
 - Mnie też ktoś je złamał.
 Usiłuje nabrać tlenu w płuca.
 Nie jest w stanie.
 Taka bezsilna, taka krucha.
 - To nie upoważnia do niczego.
 Może się założyć, że na jego ustach pojawia się lekki uśmiech. Niemal go czuje.
 - Wiem – ta pewność siebie doprowadza ją do szału – Ale tu nie o to chodzi – milknie na kilka sekund – I tak nie byłaby ze mną szczęśliwa.
 - Jesteś ideałem, byłaby.
 Nie wierzy.
 - Widzisz mnie?
 - Nie.
 - To dobrze, czy źle?
 Musi się zastanowić.
 Nie jest pewna, czy chce go zobaczyć.
 - A istnieje słowo, które określa stan pomiędzy?
 Kroki.
 Czuje jego dłonie na ramionach, czuje jego skórę na swojej skórze i wstrzymuje oddech. Nie porusza się, nie wypowiada ani słowa, gdy jego ręce zsuwają się w dół aż do jej talii.
 - Tak  c h o l e r n i e  za tym tęskniłem.
 Jego palce muskają skórę u dołu jej pleców, tuż pod krawędzią bluzki, a ona nie wie nawet, w którym momencie jej serce przestało bić.
 - Jak ona to zniosła? – próbuje nie myśleć o tym, co właśnie się dzieje.
 - Była przygotowana od dawna – chrząka – Więc nieźle. Na początku było dziwnie, ale potem się uspokoiła. Musiałem przytakiwać na wszystkie oskarżenia, akceptować każdą obelgę. Po prostu miała rację.
 - I jak się z tym czujesz?
 - Źle, ale nie umiem się do niczego zmuszać, poza tym to przecież bez sensu.
 - Tak, masz rację. I co teraz?
 - Próbujemy się zaprzyjaźnić.
 Violetta uśmiecha się. Nie wie dlaczego.
 Stoi wrośnięta w ziemię, a wszystko wokół wiruje, nawet jej krew i kości.
 - Wciąż nie rozumiem, czego jej brakuje.
 Czuje ciepły oddech tuż przy prawym uchu. Dotyka jej ucha.
 Ustami.
 Delikatnie, tak delikatnie, jakby się bał, że coś może się stać, że wszystko zniknie i nie wróci.
 Violetta odwraca się ostrożnie. Widzi jego twarz.
 On ma taką piękną twarz.
 Niepewnie kładzie ręce na jego torsie. Oddycha równo, powoli. Unosi dłonie. Lewa prześlizguje się na tył jej głowy, w miejsce tuż nad szyją. Kciuk prawej ociera się o kość policzkową.
 Stoi w bezruchu i patrzy, jakby spodziewał się protestu.
 Ale ona nie protestuje. Nie chce krzyczeć, nie chce uciekać, nie chce.
 Nie chce.
 - Powiedz coś – udaje mu się wydusić – Proszę, cokolwiek.
 Nie mówi.
 Odwraca się gwałtownie, wbija wzrok w posadzkę.
 Milczy. Chce płakać, ale nie może.
 Ta Violetta  n i e  p ł a c z e.
 - Zostaw mnie, zostaw, błagam, daj mi spokój.
 Zakrywa twarz. Chce tupać nogami.
 - Violetta...
 Nie wytrzymuje. Zadziera głowę, obraca się na pięcie, podchodzi.
 Blisko.
 Bardzo blisko.
 Popycha go, uderza pięściami w jego klatkę piersiową, zaciska powieki.
 - Wiesz, o co chodzi?! – krzyczy – Wiesz?! Chciałam uciec, pragnęłam tego! I uciekłam. Byłam samotna, tak jak na to zasłużyłam. Ty starałeś się zapomnieć, ułożyć życie po swojemu, beze mnie. Ale ja... Nie było dnia, żebym o tobie nie myślała. A to myślenie mnie zabijało. Kawałek po kawałku. Pozwoliłeś mi odejść, Leon. Ty skończony palancie, pozwoliłeś mi odejść – patrzy na niego, on patrzy na nią. Patrzą na siebie nawzajem – Jednak to nie jest najgorsze – odrzuca niesforny kosmyk włosów z twarzy – Najgorsze jest to, że ja cię kocham, Leon. Kocham cię tak bardzo, że przez ciebie nie mogę oddychać, ale jak zaraz cię nie pocałuję, to po prostu zwariuję.
 Nie wie, co robić. Czai się. Chce zaatakować.
 To zwierze.
 Ono tam jest.
 Zbliża się, powoli, powoli, trochę niepewnie.
 Jest już dostatecznie blisko, czuje zapach swojej ofiary, ale łańcuch mu przeszkadza.
 Szarpie się.
 Uwalnia się.
 A ich usta są wreszcie złączone, rozgrzane i naglące, jakby nie mogli już sobie pozwolić na stratę czasu. Gładzi jej plecy, zanurzając się w każde zagłębienie. Ona chce pochłonąć go całego, całego, całego. Napierają na siebie ciałami, ale on jest silniejszy. Nie mija nawet chwila, a już przyciska ją do zimnej ściany, scałowując z jej ust ból, cierpienie i tęsknotę.
 Jakiś trzask sprowadza ich na ziemię, ale nie odstępują od siebie na krok.
 Violetta nasłuchuje.
 - To może być mój tata – szepcze, ale Leon ma to gdzieś.
 Zbyt długo musiał czekać na tą chwilę.
 - Może tu przyjść i popatrzeć – jeszcze dyszy – Jesteś jego córką, tak, ale niech wie, że nie jesteś tylko jego.
 Zadziornie się uśmiecha.
 - A czyja jeszcze?
 - M o j a.
 Całuje moją dolną wargę.
 Całuje moją górną wargę.
 Obie skronie.
 Czubek nosa.
 Jestem  j e g o  własnością.


A potem, po chwili...
Budzę się ze snu.

13 komentarzy:

kislowa pisze...

Genialny rozdział! Świetnie piszesz i bardzo lubię opowiadania "psychologiczne".
Szkoda, że to był tylko sen... :(
Czekam na więcej :)

Unknown pisze...

Czy wypana mi płakać? To niesamowite cudo!

Panna Verdas pisze...

Piękny, naprawde. Tylko pozazdrościć.

Unknown pisze...

Jestem w szoku, bo jako że nie znoszę Leonary, wyjątkowo miło mi się o nich czytało. Leon był taki uroczy a Lara taka... naprawdę zakochana <3 Do tego sen Vilu, nie spodziewałabym się po niej czegoś takiego ale przyznam, że podoba mi się w takiej wersji. Uwielbiam Twój styl pisania. Pozdrawiam i zapraszam do siebie :)

Tears in Heaven pisze...

Zawsze i wszędzie spóźniona.
Cholera, jestem wściekła na siebie. Tak długo czekałam, codziennie sprawdzałam, czy aby nie ma rozdziału. Jedenasty znam już prawie na pamięć. A teraz - co się stało? Przegapiłam go, już tak długo czeka, a ja...
Dobra, przestaję gadać głupoty, bo to nie ma sensu.
I znowu nie znajduję słów.
Każde twoje słowo jest tak idealnie wpasowane w resztę, że to aż boli, takie to piękne. Idealne. "Dopełnienie", któremu nie brakuje nic. Twoje opowiadanie jest kompletne, ani jedno słowo, przecinek, kropka, nic nie jest zbędne. A przy tym niesłychana prostota, przed którą się rozpływam, wzruszam. Nigdy nie będę umiała tak pisać, nie umiem grać na strunach wrażliwości jak ty, Monesso. Jesteś królową.
Czy muszę dodawać coś więcej? Aż nie chce się dochodzić do końca rozdziału, chce się powiedzieć - chwilo, trwaj. Ciężko się wyrwać z tej innej rzeczywistości.

Unknown pisze...

Boski, jesteś naprawdę utalentowaną pisarką. Tak trzymaj!

Unknown pisze...

Jednak nie usuwam bloga.

zapraszam do mnie:

http://niesamowitamiloscleonetty.blogspo.com/

Monika :3 pisze...

Kiedy następny? Błagam szybko bo oszaleję! FANTASTYCZNY! <3

Unknown pisze...


zapraszam do mnie
kontynuuję rozdziały na nowym blogu

leonetta-znapisami-opowiadania.blogspot.com

Otsune pisze...

O_O Cudo. C u d o. Nigdy lepszego opowiadania nie widziałam, nigdy nie widziałam tak świetnie opisanych uczuć, nigdy nie czułam się, jak uczestnik tych wydarzeń. Brak słów...

Unknown pisze...

nominuję cię do LBA u mnie na blogu :***

Dulce pisze...

To jest takie... wzruszajace, cudowne, piekne...
Nie mam pojecia co jeszcze powiedziec... Ten rozdzial jest idealny, nic mu nie brakuje. Jestem nim oczarowana. Z reszta jak calym opowiadaniem. Oczywiscie jeszcze wieksza euforia towarzyszylaby mi, gdyby to nie byl tylko sen. Tak czy inaczej rozdzial jest fenomenalny. Podziwiam Twoj talent. Na Twojego bloga trafilam przez przypadek...Teraz mysle, ze to bylo przeznaczenie <3 Taki usmiech, dar losu. Szkoda, ze to byl tylko sen, szkoda...
Nie zmienia to jednak faktu, ze jestes niesamowita pisarka i genialnie piszesz.
Bardzo podoba mi sie Twoj styl: taki lekki, a zarazem bogaty i dopracowany. Wszystko jest idealne, po prostu idealne. Tak, idealne, perfekcyjne.


Mam nadzieje, ze wena Ci dopisze, a ja bede czekac z niecierpliwoscia, bo naprawde warto. To jak piszesz, to jest po prostu magia. Czarujesz slowami, ktore zlozone razem przez Ciebie tworza calosc, jednosc - dajac wspanialy efekt.
Tylko pozazdroscic talentu.



Dulce

Unknown pisze...

Zapraszam do mnie, narazie tylko prolog ;)
Opowiadanie o Violettcie, fantasy.

http://violetta-tpdn.blogspot.com/
Przepraszam za spam...

Prześlij komentarz