Rozdział Jedenasty


Rozdział Jedenasty
Nowy początek.


 Jeszcze kilka dni temu powiedziałaby, że nie wie, czego chce.
 Ale teraz wiedziała.
 Doskonale zdawała sobie z tego sprawę: pragnęła być bohaterką romansu. Marzyła o miłości absolutnej. Takiej, która porywa jak burza, odbiera rozum i znieczula na wszystko, co dzieje się dookoła. Pragnęła emocji, chciała zwariować, oszaleć, gryźć palce, cierpiąc, i radośnie fruwać w chmurach, patrzeć na świat w oszołomieniu i śpiewać, pijana szczęściem.
 Pragnęła kochać, nie była jednak gotowa do poświęceń. Chciała miłości bez komplikacji lub z taką ich dawką, by nie burzyły jej świata, nie niszczyły hodowanego przez całe życie mniemania o sobie i ludziach.
 Pewnego dnia – tak, to było tamtego dnia – wreszcie to zrozumiała. Zrozumiała, że nie dorosła jeszcze do własnego mniemania o sobie, o innych.
 Chciała być kochaną, tylko kochaną.
 Sama jednak nie nauczyła się jeszcze kochać.


 Od musicalu minął prawie miesiąc.
 Codziennie odprowadzana do Studio, pilnowana na każdym kroku, wariowała. Nie mogła znieść spojrzeń, nie mogła wytrzymać tego cholernego poczucia winy. Płonęła, widząc ich sylwetki.
 Diego wiele razy próbował.
 Na marne, ale próbował. Potrafił wychwycić ten krótki moment, kiedy była sama, kiedy nikt jej nie pilnował. Niestety chwila ta trwała na tyle krótko, że nie był w stanie wypowiedzieć nawet trzech słów, trzech prostych słów.
 Nikt nie potrafił zrozumieć przewrażliwienia Germana. Nikt, nawet on sam tego nie rozumiał. Nie wiedział, dlaczego znów zamyka córkę w szklanej kuli, nie pozwalając jej rozwiązywać problemów osobiście, z honorem. Chciał ją chronić, ale nie zdawał sobie sprawy, że chroniąc ją odbiera jej możliwość działania, prostowania ścieżek.
 A Leon się nie odezwał.
 Violetta do niego też nie.
 Jednak codziennie w przedziwny sposób doświadczała jego istnienia. Nie umiała sobie tego wytłumaczyć, nie potrafiła nawet nazwać zaskakującej pewności, że on ciągle jest gdzieś bardzo blisko.
 Często o nim myślała, może to właśnie powodowało ów stan.
 Ale dla niej nadal najważniejszy był wstyd.
 Ciągle nie umiała sobie z nim poradzić.
 Może gdyby zaakceptowała swoje zachowanie podczas występu jako wyraz nieuchronnego lęku i przerażenia w sytuacji, gdy stykamy się z czymś nieoczekiwanym, byłoby jej łatwiej? Ale ona wciąż oskarżała się o brak heroizmu i przekonania, że tak właśnie myśli o niej Leon: jak o małym tchórzu, który zwiał, pokazując prawdziwe oblicze. A to było trudne do zniesienia.
 Na szczęście uczyła się intensywnie do zaliczeń i tylko ciepłe wieczory uświadamiały jej, jak szybko mija czas, kiedy się na nic nie czeka.
 Bo Violetta już na nic nie czekała.
 Postanowiła tuż po zakończeniu roku wyjechać do Hiszpanii z ojcem. Wszystko było ustalone i omówione, i dziewczyna cieszyła się na tę zmianę. Wejdzie w nowe środowisko, nowe miasto, zacznie kolejny rozdział. Czekała już na nią babcia, słaba, ale radośnie podniecona, że dom znowu wypełni się dźwiękami życia, i czekał przygotowany przez nią wesoły pokój na pięterku. Z widokiem na ogród i niebo.
 Czerwiec, wypełniony mnóstwem terminów zadań, przede wszystkim sprawnościowych, gęsto powciskanych w kalendarz, mijał cicho i niepostrzeżenie. Violetta zdawała kolejne zaliczenia, czując, że zamyka pewien etap życia, ale miała też wrażenie, że wszystko, co ważne, jest wciąż jeszcze przed nią. Nie żałowała Buenos Aires. Nie żałowała niczego. Nie zostawiła tu najlepszej przyjaciółki, bo ta odsunęła się od niej w jakimś momencie, który Violetta zupełnie przeoczyła, chłopaka, bo było ich dwóch, w tym jeden postanowił się nie odzywać. Nie będzie tęskniła, nie będzie wspominała.
 Jej walizka, lekka i gotowa na przyjęcie nowych wrażeń, spakowana najpotrzebniejszymi rzeczami, stała przy drzwiach.


 Wyłączyła laptopa i schowała go do futerału. Zamykając drzwi, rzuciła ostatnie spojrzenie na pokój. Za godzinę wsiądzie do samolotu i odleci na kilka lat, może na zawsze? Nagle zrobiło jej się smutno. Coś tu przecież jednak zostawiła. Nie tylko meble i książki, obrazki na ścianach i firanki w oknie. Przede wszystkim zostawiła tu niechciane uczucia: swój wstyd, upokorzenie i to coś, co zaistniało przez kilka zaledwie godzin, po czym zginęło, poranione przez okoliczności. A może ona sama to zabiła? Uciekała do Hiszpanii, licząc na pozbycie się z pamięci tego, co niewygodne.
 Układała sobie w głowie plany na przyszłość. Bardzo ambitne.
 Nie myślała już o Violetcie, którą była do tej pory. Nie użalała się nad sobą, dostała przecież tak wiele. Miniony rok był rokiem zaskoczeń: radości i smutku, bólu trudnego do zniesienia i chwil, które chciałoby się zatrzymać. Huśtawka emocji nauczyła ją więcej o życiu niż wszystkie mądre książki razem wzięte, bo wiedza o sobie samym jest ważniejsza od formułek i definicji.
 Ale czy jestem przez to mądrzejsza? Zastanawiała się momentami. Bynajmniej, odpowiadała po chwili namysłu. Więcej wiem, ale czy umiem zastosować to w praktyce? Oto cała trudność. Jednak myślę – i to trochę śmieszne – że wykres mojego życia dzięki tym ciągłym amplitudom, wyskokom do góry i w dół, teraz się ustabilizuje. Znów nic się nie będzie działo. Ale, na co ja wciąż czekam? Powinnam głośno wypowiedzieć swoje marzenia, bo to będzie pierwszy krok w ich kierunku. Kiedyś ktoś mądry powiedział, że nie wiedząc, dokąd mamy żeglować, nigdy tam nie dopłyniemy. I pewnie miał rację. Myślę, że trudność polega na tym, że ja nie wiem, czego chcę. Albo wstydzę się to nazwać. Jeśli to egoizm – trudno, jeśli głupie dziewczyńskie marzenie – tym gorzej, ale chcę znowu być zakochana. Staram się nie myśleć o przeszłości, mgliście przypominam sobie moment, kiedy rozstawałam się z Leonem. Mogłabym się łudzić, że on czeka, ale nie, nie sądzę. Zawiódł się na mnie wielokrotnie, i to bardzo. Sama się na sobie zawiodłam. Myślałam, że jestem kimś więcej, myślałam, że w miłości dam z siebie wszystko. Nieprawda. Uciekłam przerażona. Nie lubię tak o sobie myśleć, ale czy jestem godna, aby mnie kochano? By on mnie kochał? Jakoś przy Diego nigdy nie zadawałam sobie takich pytań. Tak właśnie było. Ale dlaczego? Dlaczego Diego nie był tak problematyczny jak Leon? Co sprawiało, że z nim wszystko układało się tak dobrze? A kłótnie? Bywały, ale krótkie, wieńczone masą uścisków i pocałunków. Nawet Ludmiła nie stanowiła dla Violetty wielkiego problemu. Potrafię mu to wybaczyć, dziwiła się. Może dlatego, że sama nigdy nie byłam wobec niego naprawdę w porządku? Raniliśmy się nawzajem, nie czując, nie słysząc i nie mówiąc. Ani ja, ani on, żadne nie wiedziało. To był taki sam układ. Nieczysty, ale cichy i ukryty. Niewiedza była naszym szczęściem.
 Klamka lekko drgnęła, a przymknięte drzwi uchyliły się nieznacznie. Nawet w ciemnościach poznałaby jego twarz, sylwetkę, te błyszczące oczy.
 Czuła się zamrożona, kompletnie niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Nie wiedziała, co powiedzieć, nie mogła mówić.
 - Mój tata – zdołała wyszeptać po chwili, która w jej odczuciu mogła trwać nawet sto lat – Nie możesz tu być, będzie wściekły.
 Nie zaprzeczył, nie przytaknął. Na skraju pustego biurka położył skrawek papieru, a potem długo się nad czymś zastanawiał.
 Violetta też myślała. Dziś stracę wszystko, zgrzytało jej w głowie. Stracę wszystko. Co jest wszystkim? Ustaliłam przecież, że nie mam nic do stracenia. A jednak. Mogę stracić wszystko. Ktoś może być wszystkim. Świadomość tego była jak wahadło wielkości księżyca, a kto wie, czy nie słońca.
 - Violetto – słyszy i przełyka pocisk, który tkwi w jej gardle.
 - Tak?
 - Dlaczego płaczesz?
 Jego głos jest prawie tak delikatny jak dotyk motyla.
 - Nie płaczę – kłamie, chociaż łzy ciekną wzdłuż jej pobladłych policzków – Musisz iść – dodaje po chwili, choć słowa ledwo przeciskają się przez usta.
 - Tak, wiem – odrywa rękę od drewnianego blatu w taki sposób, jakby coś go poparzyło – Wiem.
 Odwraca się, chce wyjść.
 - Leon! – zatrzymuje go, wypowiadając jego imię w taki sposób, że mogłaby roztopić lód. Milczą.
 Milczą.
 Milczą.
 Milczenie ich zabija.
 - Tak, jestem szczęśliwy – uprzedza ją. Wie, że to zaboli, choć nie powinno. Jak szczęście może wywoływać ból? – Ale nie tak szczęśliwy jak wtedy.
 Znów milczą, a ona nie rozumie, dlaczego jeszcze nie rozwiała się w nicość.
 Leon pociera bok szyi.
 - Gdybyś mnie kochał, to czy znalazłbyś szczęście u boku innej dziewczyny?
 Wypowiada to na głos, choć wcale nie chce.
 Teraz żałuje. Ona bardziej na niego zasługuje, myśli.
 - Gdybyś mnie kochała, to czy miałabyś powód do wątpliwości?
 Żałuje bardziej. Byłam głupia.
 - Gdybyś mnie kochał, to czy pozwoliłbyś mi odejść?
 Zaciska pięści. Przecież sama uciekam.
 - Gdybym cię nie kochał, to czy byłbym tu teraz?
 Mięknie.
 Rozpływa się jak masło.
 Powoli, powoli.
 - Nie wiem – odpowiada z udawaną ironią. Nie umie dobrze ironizować. Jest kiepska w te gierki. Wpatruje się w jakiś punkt przed sobą, nęka ją świadomość różnych ewentualności. Wreszcie ich spojrzenia stykają się – Nie chcę, żebyś mnie kochał, Leon. Nie chcę, bo...
 Urywa.
 Czuje jak jego dłonie spoczywają na jej ramionach, jak delikatnie – choć stanowczo – przysuwa ją bliżej siebie, jak przez ułamek sekundy patrzy jej w oczy, a potem... a potem jego usta są tak blisko moich.
 - Zostaw – szepcze. Znowu kłamie. Przecież chce, żeby ją dotykał, żeby był blisko, żeby ją całował – Leon.
 Dotyka czołem jej czoła, chwilę później stykają się nosami.
 - Ten jeden raz – mówi, jakby chciał ostatniego, delikatnego i prawdziwego pocałunku, ale to nie to, to nie tak – Ten jeden, jedyny raz – powtarza – Po prostu się zamknij.
 Wydaje stłumiony jęk, coś jak „chcę-niechcę”, a on całuje ją mocno, bez umiaru. Jego ręce otaczają jej plecy, a ona czuje jakby lizało ją milion płomieni, tak gorących, tak duszących, że ledwo łapie powietrze.
 Wpatruje się w jego usta, chce zrobić kolejny ruch, ale w pokoju rozlegają się trzy odległe sygnały telefonu.
 - Leon, co ty tu jeszcze robisz?! – przerażony głos Angie wyrywa młodych z dziwnego amoku – Jak German cię zobaczy! – ucina wywód, spogląda na chłopaka, potem przygląda się Violetcie. Już wszystko wie – Przykro mi, że przerywam wam w takiej chwili, ale na nas już pora – zwraca się do Leona – Na ciebie już dawno temu, więc raz-raz, już cię nie ma!
 I wszystko znika.
 Wszystko.
 On.
 Ten, który sprawia, że ona zapomina o tym, co złe, o błędach, o żalu, o smutku.
  

 Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdybym nie przyjechała do Buenos Aires? Nie zaczęłabym śpiewać, nie poznałabym tych wszystkich ludzi, uniknęłabym wielu błędnych i raniących decyzji.
 Może.
 Ale to nie czas na gdybanie.
 Zaczynam od nowa.


 W Hiszpanii, kiedy ojciec był zbyt zajęty bagażami, znalazła czas, by rozwinąć pozostawioną przez Leona kartkę. Rozłożyła ją delikatnie, bojąc się, że coś umknie jej oczom.
 Małymi literami, lekko zamazany, widniał napis:
 „Nic nie trwa wiecznie.”
  I to by się zgadzało. Ale Violetta nie chciała się nad tym rozwodzić, bo słowa były jasne. Wszystko stało się takie proste, takie logiczne.
 Karteczka niczym liść poszybowała z podmuchem wiatru, odkrywając całą swą tajemnicę. Ale Violetta za późno się zorientowała, że wyjaśnieniem były słowa na odwrocie. Takie kruche, takie piękne.
 „Tylko miłość.”


 Wrócę, pomyślała.
 Nie dziś, bo to za wcześnie, ale wrócę. 


27 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Będę pierwsza, ale mi się udało! Czasem dobrze mieć do szkoły na 12.30. Mon, rozdział jest tak emocjonalny, że zapiera dech! Ty potrafisz świetnie pisać, ale zauważyłam, że mniej więcej od połowy nastąpiła pewna zmiana w Twoim stylu. Niewielka, bo ciągle jest ten trzecioosobowy typ narracji, ale trochę inaczej ukazany i szczerze, to nawet bardziej mi się podoba! Violetta dojrzewa? Podejmuje decyzje? Już nie chce być tą naiwną dziewczynką, córeczką tatusia, łamaczem serc? Ciekawa jestem, co z tego wyniknie!

M.

Unknown pisze...

Doczekałam się! O matko, ile razy ja tu zaglądałam, nawet sobie nie wyobrażasz. Ale w końcu jest, wyczekiwana i oczywiście bezbłędna jedenastka.

Poprzedni rozdział miał być przełomem. Był. Ten jest tytułowym nowym początkiem. Nowa Violetta, nowa historia, nowe miejsce, nowy sposób myślenia.

Nowy León?
Ten fragment, kiedy pojawił się w jej pokoju - nie mam słów. Ale najbardziej spodobała mi się ta jego stanowczość, że nie cackał się z nią jak zawsze, nie było tak, jak ona chciała, czy nie chciała. Zrobił to, na co on miał ochotę. Pierwszy raz. Mogłoby się powiedzieć: wreszcie.

Angie nie ma wyczucia czasu. Mogła się zjawić pół godziny później!

Brakowało mi Diego. Ociupinkę.

Denerwuje mnie German, jak zwykle. Ten człowiek chyba nigdy nie zrozumie, że Vilu nie jest już dziesięciolatką. Czy on nigdy nie był młody? Czy Maria była tak samo przed nim kryta, tak izolowana, jak jest "chroniona" Violetta? Irytujący facet.

Jak zwykle nic nie wiadomo. Zostawiasz nas z otwartym zakończeniem, żebyśmy snuli jakieś teorie, zastanawiali się, co wydarzy się dalej. A ja JUŻ muszę wiedzieć!

Anonimowy pisze...

Genialny rozdział :D

Tears in Heaven pisze...

Od dobrych paru minut siedzę zupełnie osłupiała, z głową pełną myśli, ale bez najmniejszego pojęcia, jak ująć je w słowa. Czy muszę w kółko powtarzać, że jest świetnie, genialnie, pięknie? Nie wiem, no nie wiem, jak ty to robisz. Jak? Ani jedno słowo nie jest zbędne. Styl bez zarzutu, no i te cudne, cudne niedomówienia, które tak kocham. Uczucia, ujęte odpowiednio, bez nadmiernego patosu.
I znów brakuje mi słów. Nie wiem, jak zniosę czas oczekiwania na kolejny rozdział. Kiedy się na coś czeka, czas płynie wolniej :)

Unknown pisze...

Nic sensownego nie przychodzi mi do głowy. To jest takie genialne! Coś zmieniasz w postaciach, odrywasz je od oryginałów, rozwijasz. To jest prześwietne! Nie mogę się doczekać kolejnej części. Co będzie z uczuciem Violetty i Leona? Co będzie z Diego? Ah!

Unknown pisze...

Cudo
Mam nadzieję, że kolejny będzie szybciej, ale opłacało się czekać. Piszesz nadzwyczajnie i wyjątkowo. Mam nadzieję, że León i Vilu się szybko zejdą... :*

Napisałabym więcej, ale nie wiem jak jeszcze można określić Twoją twórczość nie powtarzając się, bo zabrakło mi słów ;)

Anonimowy pisze...

Miejmy nadzieję, że na kolejny nie każesz nam tyle czekać :)

Anonimowy pisze...

Od bardzo, bardzo dawna czytam Twojego bloga i wreszcie zebrałam sobie tyle sił witalnych, by napisać jakiś konkretny komentarz. Pewnie będzie długi, więc siądź wygodnie i zaparz sobie kawy :)

Czytam masę opowiadań o Violettcie, nieważne jakie parringi grają pierwsze skrzypce. Kiedy zaczynałaś pisać, to był ten czas, kiedy jeszcze szalałam na punkcie Leonetty. Ale Ty zaczęłaś już od związku Vilu i Diego. Co prawda Leon nie był z Larą (bo nawet w serialu wyszło to nieco później), ale spodziewałam się, że ich połączysz. W najnowszym rozdziale Vilu pyta Leona, czy gdyby ją kochał, to znalazłby szczęście u boku innej dziewczyny. To prawdopodobnie wskazuje na to, że już je znalazł, zresztą Leon nie zaprzecza swojemu szczęściu, tylko jedynie dodaje, że nie jest tak szczęśliwy jak wtedy. Ale teraz pojawia się pytanie: o jakie wtedy mu chodzi? Czy o czas, kiedy byli parą, czy o ten moment, gdy na przedstawieniu wspólnie śpiewali Nuestro Camino? Kurcze, niby Twoi bohaterowie są dojrzalsi, niż w serialu, ale zachowania mają bardzo zbliżone do tych nadanych przez twórców. Leon nie umie zaprzeczyć, że nie kocha Vilu, ciągle o niej myśli. Violetta natomiast oszukuje siebie i innych, że nie chce z nim być, bo po prostu się boi, że to nie wyjdzie, bo ciągle coś im się psuło. Ale nie było chyba rozdziału, żeby nie myślała o nim, czegoś nie wspominała. A ile razy się do siebie zbliżali? Np. kiedy Leon przed przedstawieniem pomagał jej przy piosence (jeden z moich ulubionych rozdziałów). Fakt, że to wszystko inicjowała Viletta, ale prawda jest taka, że Leon zawsze chciał ją przytulić, czy pocałować. I cóż, ta przepychanka między nimi trwa już 12 rozdziałów. Jeszcze teraz Vilu wyjechała, nie przeczytała napisu na odwrocie kartki - jakaś katastrofa. Nie wyobrażam sobie, co będzie dalej. Nawet nie mam pomysłu, bo wątpię, że pójdziesz na łatwiznę i wyślesz Leona do Hiszpanii, to nierealne u Ciebie. I jeszcze Diego - przecież z nim też musisz coś zrobić, sam zapowiedział, że to on tu jest królem (co było bardzo seksowne hahahaha). A aktualny rozdział utwierdza mnie w przekonaniu, że nawet jak będą tak daleko od siebie (Vilu i Leon) i będą w innych związkach, to i tak o sobie nie zapomną. Przyciągają się jak magnesy i tyle :P

Ale nagadałam! Musiałam to w końcu z siebie wyrzucić :D

Unknown pisze...

Słuchajcie, Monessa tak naprawdę wysyła Violcię do Hiszpanii, żeby wprowadzić do opowiadania Tomaska! Słyszałam z potwierdzonych źródeł! Hahaha.

Unknown pisze...

Czadu teraz dam, ale co tam. XD
Obiecuję, że komentuję ten rozdział. Serio. :)
Chciałabym, żebyś podała mi swój e-mail. :) Ewentualnie możesz pisać do mnie na gg. 47738581. Doskonale wiesz, w jakiej sprawie. :)
Będę, niestety dostępna dopiero jutro. Dzisiaj nie dam rady....
Ale bardzo się cieszę, że o mnie pamiętałaś. :)
X. <3
I skomentuję, bo coś czuję, że... ACH! :D

Anonimowy pisze...

JASPERA DAVIES CHYBA SE JAJA ROBISZ?!

Unknown pisze...

Witaj, Monesso. Pomyślałam, że i ja się ujawnię, by móc wreszcie wyrazić swoją opinię na temat tego, nie oszukujmy się, przesyconego emocjami opowiadania.
Śledzę Twoje blogi od dawna. Idealnie pamiętam przyjemną historię o młodej matce, która po dwóch latach poszukiwań odnajduje ojca swojego dziecka i zakochuje się w jego najlepszym przyjacielu. Pamiętam też dobrze zapowiadający się romans na podstawie Pamiętników Wampirów, którego jednak nie skończyłaś, a blog zniknął bez śladu. Potem długo nic i nagle odnajduję VIOLETTINY, historię nową, kompletnie inną, niż te wcześniejsze.
Przyznam szczerze, że moja pierwsza reakcja była niepochlebna. Zastanawiałam się, jak z czegoś takiego, z takiej kiepskiej tematyki, można stworzyć coś naprawdę fajnego. Wyszło Ci w połowie.
Zaznaczę, że serial oglądałam, oglądam. Pierwszy sezon uważam za niesamowicie sztuczny, ale wynika to pewnie z faktu, że Martina nie wiedziała jeszcze, co z czym się je, a inni aktorzy też nie byli wystarczająco dobrze pokierowani. Drugi sezon jest nieco naturalniejszy, chociaż abstrakcji nie brakuje, a niektóre wątki denerwują już tak bardzo, że momentami ma się ochotę rzucić czymś w ekran monitora.
Większość liczy na Leonettę, inni są za Diegettą, Leonarą, jeszcze innych interesuje Marcesca, Naxi, gdzieś tam, ktoś tam dopomina się Germangie, czy Pablangie, od jakiegoś czasu figuruje też na parringowej liście Fedemila. A ja muszę powiedzieć, że mam gdzieś, kto z kim będzie, bo to telenowela, w której perypetie muszą być, żeby na koniec i tak wszystko wróciło do pierwotnego stanu rzeczy.

Unknown pisze...

Ale gadam od rzeczy w tym momencie, więc przejdę w końcu konkretnie do opowiadania, bo przecież na tym miałam się skupić. Tak więc historia sama w sobie nie jest zła. Na pewno jest oryginalna, bo to bardziej opis przeżyć, emocji, niż opowiadanie z krwi i kości. Sporo z tego mi się podoba, ale są aspekty, które pozostawiają wiele do życzenia. Na przykład główna bohaterka, uwielbiana przez wszystkich Violetta. Mogłabym ironizować o tej postaci bez przerwy, ale oszczędzę Ci tego. Do jedenastego rozdziału denerwowała mnie tak bardzo, tak baaardzo! Te jej podchody, te marzenia o Leonie, próby dojścia, czy kocha jego, czy może jednak Diego. Matko Boska, jak ja nie cierpię ludzi tego pokroju. Rozlazłe to takie, sierotowate. Szkoda gadać. Za to podoba mi się Leon. Tak jakby odchodzisz nim od serialowej wersji. Nie chciał dawać Larze złudnych nadziei, był w stosunku do niej bardzo ostrożny, nie chciał zranić, bo chyba każdy wie, że bardzo dobrze wiedział jak to jest być ranionym. Nie liczę jednak na to, że obejdzie się bez wbicia Larze noża w plecy, chyba że nie masz zamiaru zakończyć tego opowiadania Leonettą. Na razie nie wnikam. Mało wiem o Diego, bo jakoś sprytnie go maskujesz. Jego prawdziwa natura ujawniła się dopiero, kiedy pojawił się na uroczym występie Leona i Violci. Jak on mógł przerwać tak piękną scenę?! Och, Viola musiała być zdruzgotana! Dlatego zwiała. Przestraszyła się, że będzie musiała wreszcie podjąć jakąś decyzję, więc wzięła pupę w troki i powiedziała "papa" obu chłopakom. Jakie to było przewidywalne. Ale wracając jeszcze na moment do Leona. Przynajmniej on jest konkretny. Wie, czego chce i nie boi się tego okazać. Podczas przedstawienia dał Violce wyraźny znak, że jest gotowy na odnowienie ich związku, ale co tam! Ta pierdoła przeraziła się, że ludzie patrzą, że tatuś patrzy i będzie zły, że kumple patrzą, a przede wszystkim, że jeśli wybierze, to nie będzie już mogła skakać sobie z Leona na Diego i na odwrót. Uważam, że trochę przeciągasz ten ich trójkąt... a w sumie czworokąt, bo jeszcze Lara. No ale zobaczymy, co tym razem wymyślisz.
Najchętniej zaapelowałabym o mniejszą ilość Violki w rozdziałach, ale to niestety główna bohaterka. I nie popsuj Diego, błagam. Zauważyłam, że on robi się taki jak w serialu. Ciepłe kluchy, a co się stało z tym zadziornym kolesiem w skórze?
I odwrotnie niż wszyscy, nie lubię tych niedopowiedzeń, które pojawiają się u Ciebie na każdym kroku. Wolę, kiedy wszystko jest jasne, no ale. W sumie nie zdziwiłabym się, gdybyś wszystkich na końcu zabiła. Wiem, że Ty lubisz odstawiać takie numery po przeczytaniu kilku Twoich starych opowiadań. Apokalipsa w Violettcie? To by było dobre.
Kończę, a kończąc nawiążę jeszcze do komentarza Jaspery, gdzie pisze o Tomasie. Zaprzecz temu, bo się załamię! Jak wprowadzisz tu Tomasa, to dopełni się wydumana przeze mnie apokalipsa.
Pozdrawiam serdecznie i czekam na nowy rozdział, w którym, mam nadzieję, będzie dużo mniej Violetty i dużo więcej wyjaśnień :)

Diana pisze...

Monesso,

nawet nie wyobrażasz sobie radości kiedy ponownie weszłam na Twojego bloga i moim oczom ukazał się nowy rozdział. I to już mówi samo za siebie...

Teraz przejdźmy do samego rozdziału. Nie wiem co mam powiedzieć. Może zacznę tradycyjnie od Leona. Jego zachowanie, bezbłędne. Przyszedł do Violetty i najzwyczajniej na świecie zrobił to co chciał, czego pragnął... Nie pozwolił, żeby znowu mu się przeciwstawiła, nie ustąpił jej. Ta gra pozorów z jego strony, te niedopowiedzenia. Ty wiesz, że jesteś genialna. Kocham Cię <3 Sposób w jaki ukazujesz postać Leona jest cudowny, nie ma w tym żadnych braków. Wszystko jest tak idealne. On odważył się na kolejny krok, teraz pora na nią...

Jeśli coś lub kogoś kochamy, należy o to walczyć. A wydaje mi się, że Viola wreszcie zrozumiała, że osobą, którą tak naprawdę kocha jest on, ten zabójczo przystojny i piekielnie inteligentny chłopak o zielonych oczach, który najchętniej uchyliłby jej nieba. Błagam Cię, nie pozwól na to by znowu wszystko popsuła, niech przestanie być tą głupiutką, niezdecydowaną dziewczynką, jaką była do tej pory. Jednak to Twoje opowiadanie, więc wiem, że czegokolwiek byś nie zrobiła, zrobisz to w genialny sposób.

Zauważyłam też jeszcze jedną rzecz, która zalicza się już do wyższej szkoły jazdy ;) Czasowniki, a mianowicie nagromadzenie ich i to w czasie teraźniejszym, a więc budowanie napięcia, doprowadzanie emocji i uczuć czytelnika do zenitu. Chylę za to przed Tobą czoła. Jesteś najlepsza, bezapelacyjnie najlepsza.

Podsumowując, mam nadzieję, że Violetta wreszcie zrozumiała swoje błędy i to jak bardzo raniła go swoim niezdecydowanie i wreszcie zawalczy o to, o co powinna walczyć od początku, zamiast zastanawiać się nad błahymi, nic nieznaczącymi rzeczami. Uświadomi sobie, że nie da się robić czegoś na pół gwizdka. Teraz to nie on jej, ale ona jemu wreszcie zaśpiewa jego upragnione ,,Voy por ti" ...

Już nie mogę doczekać się następnego rozdziału i nie ukrywając wyjaśnienia pewnych spraw.

Buziaki, Diana ;***

Anonimowy pisze...

Nie potrafię opisać jak bardzo podobał mi się ten rozdział. To zdecydowanie mój ulubiony rozdział. Nie potrafię też skomentować tego, jestem zbyt oczarowana. Czytając Twoje opowiadanie wpadam w stan, z którego trudno mi się wyrwać. Mogę tylko powiedzieć, że czekam na następny rozdział.
Luu

Anonimowy pisze...

zajrzysz ? http://jortini-first-love.blogspot.com/ wiem , że ja w porównianu do ciebie jestem amatorką :(

Unknown pisze...

Jejciu.
Wreszcie zajrzałam, pełna euforii, bo pocałunek Naxi rozbroił mnie do końca, a tutaj...
Tutaj znów, kolejna ucieczka od problemów.
Kolejne niezdecydowanie i wątpliwość. Taka jest Violetta. Ona woli odejść, zostawić wszystko pod wpływem wstydu, który bądź, co bądź, jest z nami zawsze. Jednak u niej to zupełnie inny rodzaj wstydu. Taki... hmmm... sama nie wiem. Te same wątpliwości, które zabijają nawet czytelnika, bo patrząc na to, nagle się zamknęłam, pomyślałam... I została we mnie pustka. Było mi z tym dobrze, bo i tak myśląc nad swoim zachowaniem w ostatnich dniach, czułam się tą najgorszą i niechcianą. I przez chwile, powiem mało poetycko, było fajnie. Ale potem doszło do mnie, że przecież wcale tak nie musi być. Mogę stawić czoła problemom, choć niektóre osoby to we mnie zabijają, a postać dziewczyny tutaj jeszcze bardziej mi w tym przeszkadza.
Ale mam nadzieję na jedno.
Życzę Twojej Violetcie, by udało jej się pokonać wstyd.
By wróciła do Buenos Aires w ramiona Leona. Choć Diego bardziej się stara.
Czasem trudniejsza droga, jest tą, która najbardziej nas uszczęśliwi.
X. <3

Unknown pisze...

Cudny <3 kocham czytać twoje opowiadania, są nieziemskie. Gratuluję, i zapraszam do mnie na onewayoranother-onedirection.blogspot.com

Unknown pisze...

super czekam na next i mam nadzieje że nastąpi rozdział świetny a ja jak zwykle czekam na Leonettę

Panna Verdas pisze...

Nie wiem od czego tu zacząć, ponieważ nie potrafię znależć odpowiednich słów. Może zacznę od tego, że ja nie powinnam płakać. Pomimo wrażliwości mało, co potrafi u mnie wywołać łzy. A to... To jest genialne. Na początku, może tylko ja odniosłam takie wrażenie, ale zdawało by się, że Leon i Violetta po przedstawieniu są razem! I byłam w przekonaniu, że u nich wszystko pięknie cudownie, ale ty chyba byś nie była sobą gdyby tak było. Dopiero kiedy napisałaś, że Violetta wyjeżdża do Hiszpani zrozumiałam, że nie ma tej cudnej sielanki. Może, a nawet na pewno ucieczka nie jest dobrym rozwiązaniem problemóe, jednak czuję, że to dużo wniesie do życie tej dwójki, która mimo wszystko nie potrafi zacząć od nowa. Mam nadzieje, te słowa zazwyczaj pojawiają się na koniec, ale nie w tym komentarzu. No więc mam nadzieje, że nie złączysz Lary i Leona. Wiem, wielu uważa Larę za idealną dziewczyne dla Leona, bo ona zasługuję, kocha i się nie zastanawia. A przecież to, co robi Lara nie jest najważniejsze. Zawsze na pierwszym miejscu powinno stać uczucie, więc jeśli Leon darzy ową mechaniczkę taką siostrzaną miłościa to nie powinno to być przeradzane w miłość jakby to ująć ,,na niby''.Długo szukałam takiego bloga. Naprawdę nie wiem dlaczego, ale taki styl pisania jakim dysponujesz jest wyjątkowy. Naprawdę aż miło się czyta, pomimo cierpienia towarzyrzącego mi. Dlaczego akurat cierpienia ? Jest mało takich opowiadań, ale jeśli się znajdą to można się w nich wczuć w bohaterkę. U Ciebie każdy kto ma w sobie choćby odrobiną wyobraźni potrafi zamienić się w cierpiącą Violette. Ale taka prawda miłość to nie jest pasmo szczęścia. To bardzo wyboista droga, ale kiedy ja przejdziemy wstępuje w nas euforia, ponieważ wtedy odkrywamy tą prawdziwą miłość, która istnieje. Pomimo iż dopiero dziś przeczytałam to opowiadanie mogę stwierdzić, że je kocham. Z wielką niecierpliwością czekam na następny rozdział i na Leonette, bo jak to mówią ,, miłość cierpliwa jest''

I bym zapomniała ,,Wrócę, pomyślała.
Nie dziś, bo to za wcześnie, ale wrócę'' Te słowa nadały temu rozdziałowi tej niezwykłej magi. Rozczuliły mnie...

Pozdrawiam, Maddy Howard

Leilla Carter pisze...

Zapomniałam o jednym z najlepszych blogów! HAŃBA MI :D
Co ty bierzesz że masz taki talent? Że za każdym razem jak to czytam otwieram usta "WOW", że mam ochotę na kolejny rozdział?
REWELACJA <3
Pozdrawiam, Leilla ♥
( http://zyjemy-jak-snimy-samotnie.blogspot.com)

Diana pisze...

Mon, Słońce,

wybacz mi tak beznadziejny i nic niewnoszący komentarz, ale nie mogę się doczekać rozdziału. Wchodzę na Twojego bloga kilka razy dziennie, zaczynam już powoli świrować. Błagam Cię, podaj chociaż jakąś przybliżoną datę publikacji xD Dwa tygodnie, miesiąc? Bo ja już nie mogę, chcę wiedzieć co będzie dalej.
Jeju, to się skompromitowałam, ale mi wstyd. Ale trudno. Jakoś to przeżyję. Aczkolwiek wiedz, że ja czekam z utęsknieniem ;)

Twoja Diana ;***

Unknown pisze...

Diano, wyrażam pełne poparcie, i dopowiem tylko, że NA PEWNO jesteśmy jedyne ;)

Anonimowy pisze...

Nie wiem jak to robisz, że w każdym Twoim rozdziale jest tyle magii, tajemniczości. Podziwiam Cię za to. Czytałam wiele blogów o Leonetcie, ale Ty ich tak cudnie opisałaś, że brak mi słów. Dziś pierwszy raz natknęłam się na Twojego bloga, od razu przeczytałam 11 rozdziałów i czekam na więcej. <3

Unknown pisze...

Nie mam słów czytałam już dawno ale dzisiaj komentuje. Po prostu super czekam na powrót Violetty i na next mam nadzieje że za niedługo sie pojawi

Unknown pisze...

To pierwszy blog o Violettcie który zaczęłam czytać i który tak mnie wciągnął, świetny styl, uwielbiam postacie które wykreowałaś, do tego cudowny szablon z Diego i Leosiem <3 Zazdroszczę talentu.
Pozdrawiam i zapraszam do siebie: http://vilu-fran-lu-naty-story.blogspot.com/

Molly Moon pisze...

Dopiero dziś trafiłam na twojego bloga i po przeczytaniu go stwierdzam, że bardzo dobrze piszesz. Fajnie by było gdybyś napisła jeszcze dalej.

Prześlij komentarz