Rozdział Pierwszy


Rozdział Pierwszy
Przecież miłość istnieje.


 Może wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby Violetta nie przyjechała do Buenos Aires? Nie zaczęłaby śpiewać, nie poznała tych wszystkich ludzi, uniknęła wielu błędnych i raniących decyzji. Może, jednak czy to dobry czas na gdybanie?


 Właściwie to niesprawiedliwe. Powinny być jakieś reguły gry, powinna być jakaś ekstremalna sprawiedliwość. Powinno być po równo. Ale nie – jedni mają wszystko, inni nic. Jak z tym żyć? Jak unieść ciężar tej wiedzy, jak patrzeć na nich wszystkich dzień po dniu, kiedy spełniają marzenia, czasem plotą coś bez sensu, kiedy im się zawsze udaje?


 Leon spojrzał na zegarek. Dochodziła siódma. Nienawidził tego uczucia bezsilności, które od jakiegoś czasu nieustannie mu towarzyszyło. Nienawidził bezradności i ciągłego czekania. Nienawidził, a przecież tak długo zabiegał o względy tak zwyczajnej dziewczyny.
 - To śmieszne – pomyślał, uśmiechając się krzywo – Czy ja naprawdę nie mam nic innego do roboty?
 Czasami bywało, że zastanawiał się nad sensem całej tej irytującej sytuacji. Przecież nie był złym chłopakiem. Poświęcił się temu uczuciu w całości, w zamian oczekując jedynie odwzajemnienia. Czy to było zbyt wiele?


 Violetta siedziała nad otwartym na piętnastej stronie pierwszym tomem jakiejś książki, którą postanowiła przeczytać już dawno temu, ale nijak nie mogła zmusić się do lektury. Tępym wzrokiem wodziła po fasadach okolicznych domów i myślała, że książka jest beznadziejna, ona sama jest beznadziejna i świat jest beznadziejny. Nareszcie los się do niej uśmiechnął, więc ktoś musiał wbić nóż w sam środek jej sielankowego życia, by wszystko doszczętnie popsuć. Jednak czy to nie ona sama była temu winna?
 Właściwie była już dużą dziewczynką i powinna się wreszcie przyzwyczaić, że życie jest okrutne, a najbliższa rodzina zazwyczaj najbardziej daje człowiekowi w kość, ale jakoś nie mogła. Wciąż gdzieś głęboko tkwiła w niej mała dziewczynka, która marzyła, aby ktoś ją wreszcie zrozumiał.
 Uśmiechnęła się delikatnie, gdy usłyszała radosny dzwonek telefonu. Prawdopodobnie pomyślała wtedy o Leonie, być może z przyzwyczajenia. Wiedziała przecież, że Leon nie zadzwoni.
 Było jej naprawdę smutno. Te wszystkie uczucia, które kotłowały się w jej małym sercu, tworzyły mieszankę niezwykle wybuchową, która w każdej chwili mogła eksplodować bez wcześniejszego uprzedzenia. Jakby tego było mało, cechował ją straszny, chroniczny, nieuleczalny romantyzm. Łatwo się wzruszała, każde ostrzejsze słowo mogło ją zranić. Miała naturę delikatną i może nawet samotniczą, choć bardzo pragnęła miłości. Przecież tak długo stała z boku, czekając, aż ktoś ją zauważy.
 Jej światem były marzenia, również te na jawie. W świat marzeń, gdzie wszyscy są dobrzy, łagodni i czuli, uciekała przed chamstwem, cynizmem i głupotą.
 A czasem przed samą sobą.
 I nawet jeśli w tym, co o sobie myślała, przesadzała odrobinę – nikt bowiem nie jest ani tak zły, ani tak dobry, jak mu się wydaje – sytuacja była dość alarmująca.
 To znaczy byłaby, jeśli ktoś by ją zauważył i na jej nieszczęście adoratorów znalazło się wielu.  


 Problem Leona polegał na tym, że był zbyt uległy, o ile to właściwe słowo. Owszem, walczył dzielnie, nie poddawał się, ale po pewnym czasie zrozumiał, że na dłuższą metę nie ma sensu zabiegać o względy kogoś, dla kogo i tak zawsze będzie ważny ktoś jeszcze. On, podobnie jak Violetta, pragnął miłości. Można by rzecz – tylko miłości. Ale zakochać się nie jest łatwo. Jest trudniej, niż się wydaje. Nie wystarczy sama gotowość. Potrzebna jest współpraca. Potrzebna jest druga strona. Potrzebna jest ta właściwa osoba. Musi ona spełniać pewne kryteria, co powoduje, że całe tabuny ewentualnych pretendentów i pretendentek odpadają jeszcze przed drzwiami z napisem „casting”. Pojawia się więc pytanie: czy Violetta spełniała te wymagane kryteria? Czy ona rzeczywiście była tą „pokrewną duszą”? Jedno w tym wszystkim było pewne na sto procent – Leon bardzo nie lubił się czymkolwiek dzielić.
 - Najpierw upierdliwy Tomas, a teraz coś jeszcze gorszego w postaci lokalnego Belmonda. A ona jak zwykle nie widzi w tym nic złego. Tak, to już ten moment, kiedy trzeba nauczyć się mówić „dość”.

7 komentarzy:

A. pisze...

Trafiłam na Twojego bloga przypadkiem. Znalazłam link na blogu Wiolczura, i postanowiłam wpaść do Ciebie. Chodź nie ukrywam, że targały mną obawy. Na blogspocie jest pełno opowiadań o Violettcie. Ale nie rozumiem czemu, w prawie każdym jest wątek ciąży, czy porwania. Strasznie mi się do nie podoba, i nie ukrywam, że trochę działa mi to na nerwach. Z nastolatków, robią dorosłych ludzi. Wiem, że może się czepiam zbystnio, ale jestem osobą bezpośrednią i mówię, co myślę. Nie czaję się z tym. Jednak nie chce tutaj dyskutować o innych blogaskach. Chcę się skupić na Twoim opowiadaniu, a przyznam Ci szczerze, że zrobiło na mnie piorunąjce wrażenie. Jest drugim SENSOWNYM opowiadaniem o Violettcie, które czytam. Ma ręce i nogi. Za to już masz jednego plusa. Drugim plusem jest brak błędów ortograficznych, a na nie mam alergię, i to dość dużą. Nie podoba mi się, jak ktoś sadzi, karygodne błędy ortograficzne. Czyli masz już dwa plusy u mnie. Kolejnym plusem jest styl. Lekki, a zarazem mało, co spotykany, aby w niektórych momentach zrozumieć, co piszesz, trzeba bardziej się zagłebić, a ja takie coś lubię, więc kolejny plus. Ale chyba najbardziej spodobało mi sie to, że będzie to opowiadanie typowo psychologiczne. Kocham zagłębiać się w ludzką psychikę, uwielbiam dyskutować nad zachowaniem bohaterów. To nie jest łatwą sztuką, ale ja coś takiego kocham. Lepiej jest się zastanowić nad zachowaniem, niż mysleć, czy będzie ciąża czy nie będzie ciązy. Mam nadzieję, że takie opowiadanie będzie całe.
Widzę, że u Ciebie Viola i Leon, są w kryzysie, tak jak w drugiej serii. Coś w stylu, raz się kochają, a raz nie nawidzą. Co prawda ich relację, w drugiej serii z lekka mnie już irytują, ale u Ciebie mam przeczucie, że będzie inaczej. Zobaczymy, czy u Ciebie też będzie mnie iytowała Viola. Czy też będzie tak cholernie niezdecydowana i wkurzająca. Przecież dopiero dwa rozdziały. Mimo wszytskich nieporozumień kibicuje tej dwójce.
Też bardzo mnie ciekawi, jak poprowadzisz tutaj postać Leona. Więc czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.

Bardzo ciekawi mnie Twój wiek, ponieważ masz bardzo dojrzały styl pisania, ale jeśli nie ujawnisz nic się nie dzieje.
Żeby nie było tak kolorowo, powiem Ci, że trochę nie podoba mi się, że czciocnka jest biała, a tło beżowe, źle się to czyta, bo nie widać tak dokładnie czcionki, ale to tylko taka moja uwaga.
Na koniec mogę spokojnie napisać, że masz we mnie czytelniczkę i mam cichutką nadzieję, że wątek ciąży się tutaj nie pojawi. Jednak zdaje sobie sprawę z tego, że to Twoje opowiadanie.
Przepraszam Cię, za taką litanię. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. Ja po prostu jestem dość konkretną osobą, lubię pisać, co myślę i pisać to z sensem.
Aha, i jeśli były błędy w moim komentarzu, to bardzo przepraszam.

Pozdrawiam A :*

Anonimowy pisze...

Opowiadanie jest świetne! Podoba mi sie, że nie zdradzasz wszystkiego od razu :) Ale blagam Cie, połącz Leona i Viole! Oni muszą być razem :D

Anonimowy pisze...

bardzo podoba mi sie szablon

Anonimowy pisze...

CHWAŁA CI ZA TAKĄ NARRACJĘ! Wreszcie opowiadanie trzecioosobowe, a nie w formie pamiętnika. Coś nowego!

Anonimowy pisze...

Czyli jesteś w wieku w sam raz ;)
To nie pozostaje nic innego, jak czekać na kolejny rozdział :)
A.

Lorence pisze...

w twoim opowiadaniu bedzie lara? uwazam ze ona zasluguje na leona i fajnie by bylo jakbys ich polaczyla zeby violka zrozumiala ze leon jest dla niej wazniejszy niz jacys inni

Unknown pisze...

Zgadzam się z Lorence, a opowiadanie mi się bardzo podoba :3

Prześlij komentarz